„Brat naszego Boga” w Inowrocławiu

Uczniowie inowrocławskiego Gimnazjum nr 4 przygotowali spektakl o św. Bracie Albercie na kanwie sztuki Karola Wojtyły „Brat naszego Boga”. W niedzielę przedstawienie obejrzeli wierni z parafii pw. św. Jadwigi Królowej.

Wybór tematu i postaci był nieprzypadkowy. Od 25 grudnia trwa Rok św. Brata Alberta ustanowiony przez Konferencję Episkopatu Polski z okazji 100. rocznicy śmierci zakonnika.  Jest to swoista kontynuacja Roku Miłosierdzia i jednocześnie sposobność, by wezwanie roku duszpasterskiego „Idźcie i głoście” realizować zarówno słowem, jak i dobrym uczynkiem. By przybliżyć postać ojca ubogich gimnazjaliści posłużyli się sztuką Karola Wojtyły „Brat naszego Boga”, która opowiada o życiu i duchowych zmaganiach Adama Chmielowskiego. Efekt pracy młodych ludzi można było obejrzeć 26 lutego w kościele pw. św. Jadwigi Królowej w Inowrocławiu. Za poświęcony czas i zaangażowanie gimnazjalistom i katechetkom, pod opieką których młodzież pracowała, dziękował proboszcz parafii ks. Jan Maćkowiak.


Św. Brat Albert
– tak naprawdę miał na imię Adam Hilary Bernard. Pochodził ze zubożałej ziemiańskiej rodziny Chmielowskich pieczętującej się herbem Jastrzębiec. Bardzo wcześnie stracił rodziców – ojca, gdy miał 8 lat, matkę sześć lat później. Jako młody chłopak walczył w Powstaniu Styczniowym. Ciężko raniony, stracił nogę. Zmuszony do emigracji wyjechał do Paryża, gdzie rozpoczął studia malarskie ukończone ostatecznie w Monachium. Jego obrazy stanowią swoisty dziennik duchowej ewolucji. Poszukując ideału życia coraz częściej sięgał po tematy religijne, zyskując sobie z czasem miano „polskiego Fra Angelico”. Jedno z jego najbardziej znanych dzieł Ecce Homo stanowi owoc głębokiego przeżycia tajemnicy bezgranicznej miłości Boga do człowieka. To nie mogło nie wpłynąć na życiowe wybory. Mając 35 lat porzucił sztalugi, towarzystwo, widoki na karierę i wstąpił do nowicjatu jezuitów. Duchowe spełnienie i spokój odnalazł jednak dopiero w regule św. Franciszka. Znów malował i zarobionymi w ten sposób pieniędzmi dzielił się z biednymi. Jego krakowska pracownia przy klasztorze ojców kapucynów stała się przytuliskiem dla nędzarzy. I znów zrezygnował z malarstwa, tym razem dla tych biedaków, w których wychudłych i zniszczonych twarzach widział znękane oblicze Chrystusa, które kiedyś namalował. W szarym habicie tercjarskim, już jako brat Albert, żył pośród żebraków, dźwigając ich z fizycznej, duchowej i moralnej nędzy. „Gdziekolwiek znajdują się ludzie, którym brak pokarmu i napoju, ubrania, lekarstw, pracy, oświaty, środków do prowadzenia życia godnego człowieka, ludzie nękani chorobami i przeciwnościami, tam miłość chrześcijańska winna ich szukać i znajdować, troskliwie pocieszać i wspierać” – mówił. Obok przytulisk dla bezdomnych zakładał schroniska dla dzieci i młodzieży, zakłady dla kalek, starców i nieuleczalnie chorych. Z czasem wokół zaczęli się gromadzić inni – mężczyźni i kobiety, którzy chcieli jak on służyć ubogim. Tak powstały zgromadzenia albertynów i albertynek. Tych pierwszych sam osobiście pouczał, że w „pełnieniu dzieła miłosierdzia o tym pamiętać trzeba, że do nas należą najbiedniejsi i najnieszczęśliwsi, a pierwszeństwo ma się dawać tam, gdzie nędza wielka, ubogich dużo, opieka niezbędna, a warunki nędzne, niewygodne, których by inni przyjąć nie chcieli”. Przypominał też: „Idziemy prosto do źródła, chcemy naśladować ubóstwo świętego ojca naszego, Franciszka, który nie chciał mieć na własność ani domu, ani roli, ani miejsca, ani żadnej rzeczy”. I to radykalne ubóstwo traktował jak najwyższy skarb i podstawę istnienia obu zgromadzeń. Brat Albert zmarł w opinii świętości w dzień Bożego Narodzenia 25 grudnia 1916 roku. Za tydzień minie od tej daty sto lat. Pozostawił po sobie swój rekolekcyjny notatnik, w którym zapisał: „Patrzę na Jezusa w Eucharystii. Czy Jego miłość obmyśliła coś jeszcze piękniejszego? Skoro jest chlebem, i my bądźmy chlebem, dawajmy siebie samych”.

B. Kruszyk
Fot. ks. T. Rogaliński 

27 lutego 2017