Gdy wszystko zawodzi

Esesman rzucił różaniec w błoto i kazał go pocałować, ksiądz ukląkł, wargami odszukał krzyżyk i poczuł dotkliwy ból. Bito go grubym kijem po głowie, plecach i nerkach. Podnosił się z trudem, ciągle maltretowany.

Urodził się na Warmii, w rodzinie rolników pielęgnujących polskie tradycje patriotyczne. Jako kapłan aktywnie angażował się w działalność społeczną. Był m.in. członkiem Komitetu Centralnego Związku Polaków w Prusach Wschodnich, działaczem Warmińskiej Rady Ludowej i wiceprezesem Polsko-Katolickiego Towarzystwa Szkolnego na Powiślu. Podczas plebiscytu 1920 r. współpracował z Warmińskim Komitetem Plebiscytowym. Opowiadał się za przyłączeniem rodzinnych stron do Polski. Gdy po rozstrzygnięciu okazało się, że zostają one w granicach Niemiec musiał wyjechać. Inkardynowano go do archidiecezji gnieźnieńskiej. Zamieszkał w Inowrocławiu, gdzie początkowo uczył religii, a później języka greckiego i łacińskiego. Po aresztowaniu proboszcza parafii Najświętszej Marii Panny ks. Stanisława Kubskiego, przejął jego obowiązki. Nie na długo. W pierwszych dniach listopada 1939 r. podzielił los zasłużonego kapłana. 

Niemcy wezwali księży z Inowrocławia i okolic do starostwa 2 listopada 1939 r. Celem „spotkania” miało być omówienie warunków pracy duszpasterskiej w czasie wojny. Żadnych rozmów nie było. Kapłanów aresztowano i wywieziono kolejno do obozów w Świeciu, Górnej Grupie, Gdańsku, Stutthofie i Sachsenhausen, skąd większość trafiła do Dachau. Ks. Władysław Demski mający wówczas 55 lat był wysokim i postawnym mężczyzną. Wyróżniał się także doskonałą znajomością języka niemieckiego. Z tego względu w Stutthofie został wyznaczony na „kapo”. Kierował pracą współbraci i był ich duchowym przewodnikiem. Dotkliwe cierpienia zaczęły się w Sachsenhausen, gdzie był szczególnie prześladowany. Na skutek bicia i polewania zimną wodą miał poważne kłopoty z nerkami. Mimo coraz poważniejszej choroby musiał uczestniczyć w całodziennych karnych ćwiczeniach, spośród których największy ból sprawiały mu tzw. żabki, czyli wielogodzinne przysiady robione w podskoku. Wszystkie cierpienia i upokorzenia znosił cierpliwe i bez słowa skargi, a pytany o zdrowie odpowiadał nieśmiałym uśmiechem lub machnięciem ręki.

W maju 1940 r. część więźniów miała zostać przewieziona do innego obozu. Podbiegali i z daleka rozpoznawali swoje ubrania zwinięte w węzełek. Z jednego z takich zawiniątek wypadł różaniec (relacje mówią także o krzyżyku bądź medaliku), za którego posiadanie płaciło się życiem. Przerażeni więźniowie udawali, że nie patrzą, gdy znudzeni i wściekli SS-mani przywołali ks. Demskiego i kazali mu podeptać różaniec. Odmówił. Oznaczało to jawny bunt więźnia – rzecz niesłychaną. Strażnik rzucił różaniec w błoto i kazał go pocałować. Ks. Demski ukląkł, wargami odszukał krzyżyk i poczuł przeraźliwy ból. Bito go grubym kijem po głowie, plecach i nerkach. Podnosił się z trudem, ciągle maltretowany. Katowano go także przez kolejne dwa dni. Była oktawa Bożego Ciała. Przyprowadzony na apel szepnął do stojącego obok młodego księdza z Inowrocławia: „Czy dziś Oktawa? Prowadziłbym procesję u Grzesia…” i osunął się na ziemię. Po apelu współbracia przenieśli go pod płot, gdzie skonał. SS-man kpiąc zażądał mowy żałobnej. Nie był jednak w stanie jej wysłuchać. Werbista, ks. Piotr Gołąb mówił po niemiecku, że „na tego zmarłego kapłana czeka w domu matka, która odejmując sobie od ust łożyła na jego wykształcenie, która miała nadzieję, że będzie radością jej starości, która nie straci nadziei na ich ponowne spotkanie u Pana w krainie bez cierpień”, matka, które wojnę i swojego syna przeżyła.

 

B. Kruszyk „Przewodnik Katolicki”

1 października 2017