Konkordat w polskim społeczeństwie

„Konkordat jest w pewnym sensie gwarantem respektowania praw obywatelskich i przestrzegania zasad demokratycznych, gdyż nikt nie ma prawa realizować swoich celów kosztem innych”.

 

Zdobysław Flisowski

 

Zostałem poproszony przez Jego Ekscelencję Arcybiskupa Józefa Kowalczyka, Metropolitę Gnieźnieńskiego i Prymasa Polski, o przedstawienie własnej refleksji na temat historycznego wydarzenia, jakim było w 1993 r. zawarcie Konkordatu i wznowienie stosunków dyplomatycznych Rzeczpospolitej Polskiej ze Stolicą Apostolską. Czynię to z zamiarem obiektywnej oceny znaczenia i skutków praktycznych tego dokumentu dla pokojowego współistnienia ludzi żyjących w naszym kraju i dla poszanowania w nim zasady wolności religijnej oraz godności każdego człowieka, ale nie mogę uniknąć wątków natury osobistej.

 

Gdy nadszedł w Polsce pełen nadziei rok 1989, to ogarnęło nas powszechne przekonanie, że definitywnie mija, i co najważniejsze – w sposób pokojowy – haniebny okres 50 lat niemieckiej i sowieckiej okupacji naszego kraju, a z nim również okres zniewalania Kościoła Katolickiego. Podobnie, jak znacząca część naszej społeczności katolickiej, uznałem to za wielki cud, który zdarzył się po wypowiedzianych przez Ojca Świętego, Jana Pawła II, na ówczesnym Placu Zwycięstwa w Warszawie, znamiennych słów: „Przyjdź Duchu Święty i odnów oblicze ziemi, tej ziemi”.

 

Wspomniany cud przeżywałem osobiście ze znacznie większym przejęciem niż jedno z cudownych doznań własnych, związanych z dostawaniem się na studia wyższe w 1950 r. Po zdanych egzaminach wstępnych na Wydział Elektryczny Politechniki Warszawskiej zostałem poinformowany, że – jako wróg klasowy, należący do chóru kościelnego, a nie do ZMP – nie mogę studiować na wyższej uczelni w Polsce i polecono mi wycofanie dokumentów. Nie były mi one już do niczego potrzebne, więc poprosiłem przewodniczącego Komisji Rekrutacyjnej, żeby sam zdecydował o ich losie. We wrześniu poinformował mnie, że decyzja nie leży w jego gestii i sprawę przekazuje do Ministerstwa. Ufając Opaczności, modliłem się i pełen nadziei cierpliwie czekałem na odpowiedź. Nie zawiodłem się, gdyż jakiś decydent ministerialny, najwyraźniej natchniony przez Ducha Świętego, nie podporządkował się zamieszczonemu w moich dokumentach werdyktowi, wydanemu przez 5 – osobową Komisję Powiatową z terenu mojej szkoły i w dniu 15.12.1950 r., w przeddzień moich imienin, zostałem powiadomiony o dopuszczeniu do studiów. Nie wiem, czy członkowie tej Komisji, którzy w 1992 r. jeszcze żyli, nie odczuwali swojej nicości w oczach Najwyższego Pana, który nie dość, że im się sprzeciwił i pozwolił mi studiować, to jeszcze dopuścił do symbolicznego gestu mojej ministerialnej nominacji w edukacji. Jak widać działanie człowieka przeciw bliźniemu w oczach Pana Boga nie zasługuje na uznanie. Wiele przykładów wskazuje na to, że taki człowiek ma przyćmiony umysł i wydaje mu się, że jest decydentem, ale nie jest to czas i miejsce na ich przedstawianie.

 

Jako Minister Edukacji Narodowej zostałem zaproszony do udziału w pracach Komisji Konkordatowej i czułem się wielce zaszczycony, że dane mi było uczestniczyć w tworzeniu historycznego i ważnego zarówno dla Państwa, jak i dla społeczności Katolickiej dokumentu. Był to szczytowy okres wielkiej przemiany w naszym kraju i miałem żywo w pamięci, jak rzesze ludzi niemal z wszystkich środowisk lgnęły do Solidarności i do Kościoła Katolickiego. Wyjątek stanowiła chyba tylko część środowiska PZPR, ale jak wiadomo i jego przedstawiciele w jakichś niecnych zamiarach ukazywali inne oblicze. Jednak wkrótce sytuacja się nagle odwróciła. Ze zdziwieniem otwierały się oczy, postrzegając, jak spośród tych „rozmodlonych wiernych” zaczęła się tworzyć społeczność najpierw niechętna Kościołowi, potem wroga, aż wreszcie – jak obecnie – coraz ostrzej z nim walcząca. Wykorzystali Kościół, jak był im potrzebny, a jak cel osiągnęli, to ujawnili swoje prawdziwe oblicze. Tak, jak ich dawni poprzednicy postąpili z Twórcą Kościoła Chrześcijańskiego, tak oni teraz chcą postąpić z Jego Dziełem. Znajduje to dobitne odzwierciedlenie w Internecie i w innych środkach masowego przekazu, gdzie narasta liczba nienawistnych oszczerstw pod adresem zarówno Kościoła, jak i jego Pasterzy. Oszczercy – jak wspomniano – mają zawsze przyćmione umysły i nie dane im jest zauważyć, że mimo tej ostrej walki Kościół trwa już 2000 lat, a walczący z nim ludzie stale i bezpowrotnie znikają z powierzchni ziemi. Jest to prawidłowość, zgodnie z którą Kościół musi cierpieć tak, jak cierpiał Jego Założyciel, ale zwycięża i nie zostanie pokonany, gdyż w krzyżu tkwi tajemnica jego ogromnej, nie do pokonania siły.

 

Dla katolika powstaje więc pytanie, czy poddać się w modlitwie wyłącznie Woli Stwórcy, czy – tak, jak uczynił to Jego Syn – podjąć stanowcze, lecz nie godzące w bliźniego działania? Problem jest jednak złożony, gdyż z jednej strony nie można utkwić biernie w fatalizmie, z drugiej zaś nie można podjąć bezpardonowych działań. Trzeba postępować nadzwyczaj pokojowo, ale stanowczo. Ułatwiają to właśnie postanowienia konkordatowe, z których najbardziej atakowane wymagają szczególnej troski, gdyż mają zasadnicze znaczenie dla Polski i jej Społeczności. Ważne jest tu pytanie, co by było, gdyby Konkordat nie istniał ? Trudno powiedzieć, ale – na podstawie braku równowagi działających w Państwie sił i odnotowywanych zdarzeń codzienności – można to sobie wyobrazić. Wśród tych sił dwie wydają się być najistotniejsze, a mianowicie: siła moralizująca i siła demoralizująca polską Społeczność. Pierwsza z nich ma zasadnicze wsparcie w Konkordacie i przejawia się w trosce o każdą osobę, o moralnie zdrowe małżeństwo i o całą rodzinę, a w szczególności o jej potomstwo i rozwój, oparty na prawdzie i na zasadach warunkowanych Prawami Bożymi, które powinny dotyczyć również instytucji państwowych i społecznych, mających wpływ na ten rozwój. Druga z tych sił, choć chyba nie jest tego świadoma, ma w Konkordacie pomoc, pozwalającą na samoograniczanie działań godzących w społeczność katolicką. Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdyby nie istniały takie ograniczenia. Z pewnością zniesiona byłaby religia w szkole, nie uznawane byłyby śluby kościelne, nie istniałyby szkoły i uniwersytety katolickie, nie mówiąc już o niewyobrażalnym wzroście nagannych działań różnych jednostek i gremiów. Władze Państwowe, tolerujące dotąd wyraźnie takie tendencje, zaczęły ostatnio nieco na nie reagować, ale – jak to zwykle bywa – dotyczy to skutków, a nie przyczyn. W efekcie dążą do radykalnego zaostrzenia kar. Wcale nie słychać, aby ktokolwiek z decydentów zastanawiał się nad programem podniesienia poziomu moralnego w społeczeństwie. Powód jest chyba bardzo oczywisty i wynika z poprawności politycznej. Trudno bowiem sobie wyobrazić, by ktoś żądny obecnie władzy, chciał się przeciwstawić rozpoczętemu w systemie szkolnym, a nawet już w systemie przedszkolnym, internacjonalistycznemu programowi tzw. „równości”, preferującej seks, zboczenia, agresję i ogólną demoralizację, a w istocie dążeniu do zniszczenia rodziny przez wyeliminowanie religii i konkordatowego wpływu Kościoła na system szkolny. Wyraźnie widać, że nikt z nich nie ma odwagi na odstąpienie od poprawności politycznej i na zaatakowanie źródeł nagannego postępowania przez oficjalne wsparcie konkordatowej misji Kościoła w szerzeniu zasad opartych na Dekalogu. Na szczęście nikt też nie ma odwagi na podjęcie oficjalnych działań przeciwko tej misji, a każda nieoficjalna akcja ogranicza się do oszczerstw i utrudnień.

 

Poważną kwestię stanowi praktyczna realizacja konkordatowej zasady rozdziału Kościoła od Państwa. Pewien japoński dziennikarz zapytał mnie w swoim czasie, jak podchodzę do tej kwestii. Odpowiedziałem, że dla mnie osobiście nie jest ona realizowalna, gdyż wymaga mego przepołowienia, a to jest niemożliwe, gdyż serce mam jedno i ściśle związane i z Państwem i z Kościołem, a Państwo powinno być zespolone z Kościołem dla dobra swego obywatela i wiernego. Nie był ten dziennikarz usatysfakcjonowany taką odpowiedzią i chyba tak jak i inni był zdania, że przecież Państwo jest jedno, a kościoły różne, więc nie można faworyzować Kościoła Katolickiego i dyskryminować innych kościołów, a w tym również rosnącej rzeszy ateistów. Jednak takim argumentom należy dać zdecydowany odpór. Dlaczego Państwo ma jednoczyć Mazowszan, Wielkopolan, Małopolan, Ślązaków, Kaszubów, Mazurów itd., a nie może jednoczyć Katolików, Prawosławnych, Ewangelików, Muzułmanów, czy Adwentystów i to z ateistami włącznie. Najwięcej kłopotu z tym mają ci, którzy ostro nawołują do demokracji, a raczej do swojej demokracji, wymagającej od strony przeciwnej całkowitego podporządkowania. Tymczasem prawdziwa demokracja polega na tolerowaniu zarówno opcji konkordatowej, jak i analogicznej opcji odpowiadającej innej społeczności. Jednak interpretacja prawa i jego przepisów, jak obserwujemy w praktyce, może być krańcowo różna, a nawet całkowicie sprzeczna. Zwykle jest jednak bardzo tendencyjna, czemu sprzyja niejednoznaczność sformułowań. Istnieje wiele przykładów tendencyjnego pojmowania przepisów i zasad włącznie z konstytucyjnymi. Gdyby tak nie było, to nie potrzebny byłby Trybunał Konstytucyjny.

 

Na szczęście w postanowieniach konkordatowych nie ma niejednoznaczności i wiadomo, że instytucje państwowe i kościelne są autonomiczne i powinny kierować się zasadą niezależności. Nie oznacza to jednak, że duchowny przestaje być obywatelem Państwa i może być pozbawiony jakichkolwiek praw. Wprost przeciwnie, jako obywatel ma wszelkie prawa konstytucyjne, w tym prawo biernego uczestniczenia w życiu publicznym i jawnego wyrażania swoich poglądów. Zdziwienie często ogarnia, kiedy się słyszy, jak duchownemu katolickiemu odmawia się tego prawa. Jest to nic innego, jak mylna interpretacja zasady rozdziału Kościoła od Państwa i na tym tle powstają pytania. Dlaczego funkcjonariusz państwowy, jakim jest na przykład premier, może oficjalnie czynić aluzje pod adresem księży i „moherowych beretów”, a funkcjonariusz kościelny nie może tego nazwać dyskryminacją, albo dlaczego – w kontekście poprawności politycznej – pojawiają się naciski w sprawie nominacji kościelnych, jak w przypadku następcy Księdza Prymasa Józefa Glempa na stanowisko Metropolity Warszawskiego w 2007 r., czy też następcy Ordynariusza Polowego po katastrofie Smoleńskiej.

 

Jak już wspomniałem, Konkordat dla przeciwników Kościoła stał się podświadomie pewnym hamulcem antykościelnych przepychanek. Gdyby tak nie było, to nie istniałoby już Radia Maryja i Telewizja TRWAM. Przepychanki te dokonywane są niestety za wyraźnym przyzwoleniem Władz Państwowych, które chyba też nie wiedzą, że Kościół można dręczyć, ale dzięki Konkordatowi, a właściwie dzięki Opatrzności Bożej nie da się go zniszczyć. Potwierdzenie tej niewiedzy zawarte było dawniej w słowach Pana Jezusa „Ojcze odpuść im bo nie wiedzą co czynią”, a obecnie w modlitwach dręczonych wiernych, którzy podobnie wołają „Panie odpuść im bo nie wiedzą co czynią”. Po prostu nie wiedzą, bo pozwalają lekceważyć postanowienia konkordatowe i zasady demokratyczne, zgodnie z którymi, na przykład, krzyż powinien pozostawać w spokoju, a jego przeciwnicy mogliby jedynie umieścić obok lub niezależnie od niego swoje symbole religijne w postaci gwiazdy Dawida, półksiężyca islamskiego, buddyjskiego koła Dharmy, czy wreszcie tęczy lub pustego kółka jako symbolu ateistów. Wówczas byłaby to prawdziwa demokracja.

 

 

Należałoby też ogólnie zauważyć, że Konkordat jest w pewnym sensie gwarantem respektowania praw obywatelskich i przestrzegania zasad demokratycznych, gdyż nikt nie ma prawa realizować swoich celów kosztem innych. Na przykład, jeżeli przedstawiciele różnych społeczności, lub nawet Władz Państwowych, dążą do wyeliminowania ze szkoły religii, czy innych zwalczanych programów nauczania (prorodzinnych, pro etycznych, historycznych itp.) i sprzeciwiają się uznaniu religii za przedmiot maturalny, to łamią nie tylko postanowienia Konkordatu lecz również podstawowe zasady demokracji i wolności. W myśl tych zasad można realizować swoje nawet najbardziej kontrowersyjne cele, ale jednocześnie należy uszanować potrzeby innych i pozostawić weryfikację słuszności takich zachowań biegowi historii, która już wielokrotnie wykazała, że prymitywne, błędne i szkodliwe akcje przemijają bez echa, a działania prawe, wartościowe i etyczne – mimo uporczywego ich zwalczania – ciągle trwają. Zachodzi więc pytanie, dlaczego walczący z nimi nie zastanowią się przez chwilę nad istotą takiego stanu rzeczy, nie wyciągają właściwych wniosków i nie korygują swojego postępowania. Otóż prawdziwe dobro jest ideałem, który zdobywa się z trudem i trzeba mieć tego świadomość, a nie każda osoba na nią zasługuje i w konsekwencji może mieć przyćmiony umysł.

 

Jasność umysłu jest wspaniałą rzeczą i w tym kontekście mówi się słusznie, że wielkim darem dla kształcącej się młodzieży jest Żywy Pomnik Błogosławionego Jana Pawła II. Cząstka tego daru jest z całą pewnością związana z postanowieniami Konkordatu, który umożliwił kształcącej się młodzieży podjęcie studiów na Papieskich Wydziałach Teologicznych w Warszawie i we Wrocławiu oraz w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej, obecnie Akademii Ignatianum, w Krakowie. W myśl postanowienia konkordatowego, w połowie 2005 r., zostały podjęte starania by wymienione uczelnie potraktowane były przez Władze Państwowe tak, jak potraktowany został już wcześniej Katolicki Uniwersytet Lubelski, czy Papieska Akademia Teologiczna w Krakowie. Powołany w tym celu, przy Komisji Konkordatowej, mieszany Zespół ds. Szkolnictwa Wyższego mógł być przykładem wzajemnej życzliwości i poszanowania postanowień konkordatowych. W błyskawicznym tempie sporządził on niezbędną dokumentację, która z należytą życzliwością została potraktowana przez ówczesnych Ministrów Edukacji Narodowej i Spraw Zagranicznych. Następnie – przekazana do Parlamentu – spotkała się ze zrozumieniem przedmiotowej Komisji Sejmowej, co znalazło swój wyraz w rzeczowym i stanowczym wystąpieniu Pani Poseł Sprawozdawcy w styczniu 2006 r., a także ze zrozumieniem została potraktowana przez głosujących Posłów. Można powiedzieć, że trafiliśmy na chwilę, w której siły polityczne zapomniały o swoich waśniach i – jak powinno być na co dzień – zadziałały w przyjaznym duchu postanowień konkordatowych, w myśl prawidłowo pojętego dobra Społeczeństwa Polskiego.

 

Reasumując, można stwierdzić, że Konkordat przyczynia się w sposób istotny do pokojowego współistnienia ludzi żyjących w naszym kraju i do poszanowania w nim zasady wolności religijnej oraz godności każdego człowieka, a więc do umocnienia zasad demokracji i poszanowania praw konstytucyjnych. Umacnia zasadę autonomii z niezależnością Kościoła i Państwa oraz ich współdziałania dla dobra wspólnego tych samych ludzi. Jest gwarantem uprawnień majątkowych Kościoła oraz ochrony małżeństwa i rodziny, jako podstawowej komórki życia społecznego. Stoi na straży poszanowania prawa: małżonków do uznania ich ślubu kościelnego za prawomocny w rejestrze cywilnym, rodziców do wychowania religijnego i moralnego dzieci oraz młodzieży w szkołach publicznych, osób przebywających w zakładach zamkniętych i na obozach do praktyk religijnych i do posługi duszpasterskiej, a także prawa Kościoła do pełnienia swojej misji, do dysponowania swobodą administracyjną, do zakładania i prowadzenia szkół katolickich wszystkich szczebli, oraz dostępu do publicznych środków społecznego przekazu i do własnego ich posiadania.

 

Warszawa, 30. 01.2014 r.

4 czerwca 2014