Ks. Jaczewski: robię wszystko żeby pomóc

„Kilka dni temu w środku nocy obudziło mnie szczekanie psa. Zareagował na to, że nocujący na plebanii ludzie zeszli do piwnicy. Kiedy poszedłem sprawdzić, co się dzieje, zastałem kilka osób siedzących przy piecu. Byli przerażeni. Tłumaczyli, że słyszeli przelatujący helikopter i schowali się w piwnicy, bo myśleli, że zaraz spadną bomby” – ks. Andrzej Jaczewski z parafii w Kowalewie, która od początku wojny wytrwale pomaga Ukrainie i uchodźcom. Tekst z portalu www.slupca.pl

Kiedy w poprzednią środę rozmawiałem z ks. Andrzejem Jaczewskim, na plebanii w Kowalewie Opactwie rozległ się dzwonek. W drzwiach stanęła zapłakana pani Swietłana, która niedawno dowiedziała się, że jej dom został zbombardowany. Dzień wcześniej, inna kobieta, której proboszcz znalazł schronienie dowiedziała się, że jej 21-letni syn, broniący Ukrainy, został zabity. Od miesiąca dzielenie z ludźmi ich tragedii jest dla ks. Andrzeja codziennością. – Czuję się w obowiązku pomóc ludziom, wśród których byłem. Tym bardziej, że imiennie o tę pomoc mnie poproszono. Usłyszałem: „Andrzej, pomóż”. Robię więc wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc – mówi proboszcz.

Żytomierz od dawna jest Księdzu bliski.

Byłem w tym mieście kilka razy, bo Salezjanie prowadzą tam swoją placówkę. Właśnie od współbraci 28 lutego dowiedziałem się, że na miasto spadły pierwsze bomby. Od razu zapytałem ich, jak mogę pomóc. Tego samego dnia, na plebanię do Kowalewa przyjechał znajomy Ukrainiec, który pracuje w okolicy. Zapytał, czy mógłbym pomóc przetransportować jego rodzinę z Żytomierza. Wypiliśmy kawę, ustaliliśmy szczegóły podróży i jeszcze tego samego dnia wsiedliśmy w busa i ruszyliśmy do Żytomierza. Przywieźliśmy jego żonę i dwójkę dzieci. Mieliśmy jeszcze kilka wolnych miejsc w busie, więc zabraliśmy też koleżankę żony, jej mamę i dwie córki.

Jak przebiegała podróż?

Spokojnie, bez żadnych komplikacji. W samym Żytomierzu też jeszcze było w miarę spokojnie. Dramat rozpoczął się tam kilka dni później. Mieszkańcy Żytomierza, którzy dotarli do nas kolejnymi transportami byli już doświadczeni wojną. Ci, którzy przyjechali ostatnio przeżyli bombardowanie miasta.

Ilu uchodźców do tej pory „przewinęło” się przez parafię w Kowalewie?

Do wczoraj 96 osób. Po pierwsze osoby pojechaliśmy do Żytomierza. Kolejne dojeżdżają do nas pociągami i odbieramy je z dworca. Na plebanii dostają niezbędną pomoc, po czym staram się kierować te rodziny do przygotowanych dla nich miejsc.

Spodziewa się Ksiądz przyjazdu kolejnych osób?

To wszystko zależy od tego, ile będzie chętnych osób, by przyjąć uchodźców. W Żytomierzu czeka mnóstwo ludzi, którzy są gotowi od razu wsiąść w pociąg i do nas przyjechać. Jeśli znajdą się kolejne miejsca zakwaterowania, dzwonię do przyjaciół w Żytomierzu i jeszcze tego samego dnia, a najpóźniej następnego, kolejna ukraińska rodzina u nas będzie. Nie chcę jednak ściągać więcej ludzi, nie mając dla nich godnych warunków.

Dla wielu osób udało się Księdzu załatwić nie tylko mieszkanie, ale też pracę.

Za cel sobie stawiam, żeby osoby, które tu przyjeżdżały dostały kompleksową pomoc. Przez 15 lat pracowałem w Szczecinie i jego okolicach. Złapałem tam kilka kontaktów, które teraz wykorzystałem. Zadzwoniłem do znajomego stamtąd, który prowadzi firmę i poprosiłem o pomoc. Kiedy opowiadałem mu historię tych ludzi, od razu zadeklarował, że zaraz wysyła po nich transport. Faktycznie, samochód przyjechał, zabrał uchodźców. Ten znajomy dał im mieszkanie i pracę. Na podobnych zasadach ukraińskie rodziny trafiły m.in. do Strzałkowa, Słupcy, Środy Wlkp., Węglewa czy Pokoi. Uchodźcy znaleźli też schronienie u kilku osób w parafii.

Kolejni parafianie deklarują chęć przyjęcia uchodźców?

Ci, którzy chcieli ich przyjąć, zrobili to na początku. Teraz nowych zgłoszeń nie ma.

Kilka osób zamieszkało na plebanii.

Obecnie to 4 osoby. Myślę, że zostaną tu już do końca. Miejsc do zamieszkania na stałe na plebanii więcej już raczej nie wygospodarujemy, ale mamy miejsca na krótki pobyt. By tu odpocząć i ruszyć w dalszą trasę.

Spotkał się Ksiądz z nieprzyjemnymi sytuacjami ze strony osób, które deklarowały przyjęcie uchodźców pod swój dach?

Niestety tak. Jeden pan zadeklarował, że przyjmie 6-osobową rodzinę. Chciał udostępnić mieszkanie, które wymagało posprzątania i doposażenia. Udało nam się je przygotować, o godz. 19.00 miała się tam wprowadzić ukraińska rodzina. Po godz. 18.00 właściciel mieszkania przyjechał do mnie i poprosił, żebym oddał mu klucze. Wnuk mu powiedział, że jak wpuści uchodźców, to już nigdy się nie wyprowadzą i straci mieszkanie. Ukraińska rodzina została na lodzie. Na szczęście udało się znaleźć dla nich inne miejsce, ale cała sytuacja była bardzo nieprzyjemna. Zdarzają się też osoby, którzy chcą odstąpić uchodźcom chlewik czy kurnik. Jeden pan się do mnie zgłosił i mówi, że w kurniku nie ma już kur, więc można wstawić łóżka i uchodźcy mogą tam zamieszkać. Trudno mi to nawet skomentować. Teraz każdą osobę, która zgłasza się do mnie z propozycją przyjęcia uchodźców na wstępie pytam, czy sam z rodziną zamieszkałby w miejscu, które oferuje Ukraińcom. Jeśli mówi, że tak, wybieram się obejrzeć to lokum. Muszę dbać o to, by osoby uciekające przed wojną dostały tu godne warunki.

Każda osoba, która tu przyjeżdża, ma swoją, często tragiczną historię. Mógłby Ksiądz o kilku opowiedzieć?

Natasza w Żytomierzu mieszkała w wieżowcu, na 6 piętrze. Kiedy wieczorem kładła dzieci spać, w jej blok, 3 piętra wyżej uderzył rakieta. Rodzina musiała natychmiast uciekać. Ona w koszuli nocnej, dzieci w piżamach. Noc spędzili na dworcu autobusowym, okryci jedynie kocem, który dostali od strażaków. Natasza, jej córki w wieku 2 i 4 lat oraz 14-letni syn. Potem ruszyli w długą drogę, podczas której musieli odtwarzać dokumenty. Dopiero jak dotarli na plebanię do mnie Natasza zauważyła, że jej syn całą tę drogę przebył w klapkach, bo nie zdążył z domu zabrać nawet butów. Pani Swietłana, którą również zaopiekowaliśmy się w Polsce, wczoraj dowiedziała się, że jej 21-letni syn został zabity. Mieliśmy już dla niego przygotowaną paczkę. Kobiety z Ukrainy, kiedy dowiedziały się o śmierci chłopaka, spaliły wszystkie ubrania, które były dla niego uszykowane, żeby czart nie przeszedł na kogoś innego. Dopiero wtedy dowiedziałem się, że rzeczy należące do osoby zmarłej można wziąć, ale nie można nikomu przekazać tego, co miałoby być prezentem dla kogoś, kto zmarł. Inna pani, również ma na imię Swietłana, dzisiaj dowiedziała się, że jej dom został zbombardowany. Z takimi tragicznymi informacjami spotykamy się niemal codziennie.

Osoby, które do Księdza docierają, czują się tu już bezpiecznie?

Wojenne doświadczenia są w nich bardzo głęboko, cały czas towarzyszy im strach. Kilka dni temu w środku nocy obudziło mnie szczekanie psa. Zareagował na to, że nocujący na plebanii ludzie zeszli do piwnicy. Kiedy poszedłem sprawdzić, co się dzieje, zastałem kilka osób siedzących przy piecu. Byli przerażeni. Tłumaczyli, że słyszeli przelatujący helikopter i schowali się w piwnicy, bo myśleli, że zaraz spadną bomby. Kiedy zapytałem, dlaczego są przy piecu wyjaśnili, że piec jest na tyle mocny, że się nie zmiażdży, kiedy budynek by się zawalił. Uspokoili się dopiero, kiedy wytłumaczyłem im, że blisko jest lotnisko i często latają tu śmigłowce, w celach ćwiczebnych.

Jak reagują uchodźcy, którzy w Kowalewie dostają pomoc?

Są bardzo wdzięczni. Muszę też podkreślić, że Ukrainki, bo głównie panie do nas docierają, bardzo pomagają sobie nawzajem. Ostatnio przyjechała kobieta z 6-letnią córką. Kiedy okazało się, że dziewczynka nie ma piżamy i nie było jej akurat w magazynie, z pomocą przyszła Ukrainka, która przyjechała kilka dni wcześniej i która ma córkę w tym samym wieku. Miała dwie piżamki dla dziecka, jedną oddała, bo wiedziała, że jej bardziej jest potrzebna. Podobnych gestów jest bardzo dużo.

Michał Majewski
Tekst i foto z portalu www.slupca.pl

26 marca 2022