Polak chociaż Czech
23 kwietnia przypada uroczystość św. Wojciecha – głównego patrona Polski, archidiecezji gnieźnieńskiej i Gniezna. To także dzień imienin Prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka.
Św. Wojciech – dla wielu współczesnych jest postacią nierzeczywistą, wręcz mityczną, spoglądającą nieruchomo z obrazów i ikon. Wzywamy jego wstawiennictwa, stawiamy na wzór, opiewamy w pieśniach, a przecież był jak my. Doświadczał radości, bólu i rozczarowań, targały nim te same ludzkie uczucia. Mówi się, że po ludzku życie przegrał, przegrywając jednak, ostatecznie wygrał, bo przecież ziarno, które nie obumrze, nie wyda plonu. Mówiąc dzisiejszym językiem św. Wojciech miał doskonały życiowy start. Urodził się w Libicach we wpływowej i zamożnej rodzinie Sławnikowiczów skoligaconych z panującą w Niemczech dynastą saską. Był rok 956. Kościół był wówczas jeszcze niepodzielony na wschodni i zachodni. Dobra Sławnika były rozległe i uchodziły niemal za państwo. Praski kronikarz Kosmas w swojej „Kronice czeskiej” nazywa je księstwem. Ich usytuowanie między Czechami a Polską było jednak powodem ciągłych zatargów z innymi możnymi rodami m.in. z Przemyślidami, z których – co warte odnotowania – pochodziła Dobrawa, żona naszego księcia Mieszka I. W jej orszaku na ziemie Mieszka przybył także brat Wojciecha Poraj (Porzej), który wedle tradycji był założycielem Wrześni. Wojciech miał jeszcze pięciu starszych braci i jednego młodszego Radzyma. Był ponoć bardzo ładnym dzieckiem co sprawiło, że przeznaczono go „dla świata”. Zachorował jednak ciężko i gdy wszystko zawiodło, zrozpaczeni rodzice złożyli ślub, że jeśli wyzdrowieje, oddadzą go na służbę Bogu. I tak się stało.
Adalbert – takie imię nosił duchowy opiekun i nauczyciel Wojciecha, znajomy jego rodziców, pierwszy arcybiskup Magdeburga, a wcześniej biskup na Rusi. Imię to nadał swojemu wychowankowi podczas bierzmowania. Z jego błogosławieństwem Wojciech rozpoczął wkrótce naukę w magdeburskiej szkole katedralnej sławnego z uczoności benedyktyna Otryka. Poznał tam łacinę, niemiecki i język Wieletów, czytał Ojców Kościoła i pisarzy starożytnych. Magdeburg, od niedawna stolica metropolii kościelnej, szybko się rozrastał. Wojciech jako scholar był świadkiem uroczystych liturgii i ważnych wydarzeń. Chłonął wiedzę i szlifował dworską ogładę. W 981 roku, po krótkim pobycie u rodziców, wyruszył do Pragi, gdzie przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa Dytmara, Niemca z pochodzenia, pierwszego ordynariusza biskupstwa praskiego utworzonego zaledwie osiem lat wcześniej. Wkrótce ten „ulegający próżności świata” hierarcha zmarł, dręczony przed śmiercią straszliwymi wizjami i wyrzutami sumienia. Miały one tak wstrząsnąć młodym Wojciechem, że w jednej chwili odmienił swoje życie. Jak pisze Kanapariusz, jeszcze tej samej nocy porzucił zbytki, przywdział włosiany wór i z głową posypaną popiołem obchodził kolejne kościoły, rozdając wszystko co miał ubogim. Niedługo potem, w 983 roku, 27-letni Wojciech Adalbert został mianowany biskupem praskim. Inwestytury udzielił mu w Weronie Otton II, tam też otrzymał sakrę. Do Pragi wracał pełen gorliwości, boso.
Jak wielu ówczesnych biskupów Wojciech żył jak mnich. Ponoć sypiał na gołej ziemi, nigdy nie kładł się syty, wstawał wcześnie, modlił się gorliwie i nie oszczędzał nóg, regularnie odwiedzając ubogich, więzienia, a w szczególności targi niewolników. Praga leżała na szlaku ze wschodu na zachód i stąd dostarczano niewolników do krajów mahometańskich. Proceder ten był jedną z największych bolączek Wojciecha, który ostro piętnował, co budziło niechęć tych, którzy czerpali z tego ogromne zyski. Wojciech miał mieć pewnej nocy sen, w którym usłyszał skargę Chrystusa: „Oto ja jestem znowu sprzedany, a ty śpisz?” Scenę tę przedstawia jedna z kwater Drzwi Gnieźnieńskich. Wojciech nawoływał też usilnie do przemiany życia i porzucenia złych obyczajów zarówno możnych, jak i duchowieństwo. Jeszcze pół wieku później w Czechach panowało wielożeństwo, co potwierdza dekret Brzetysława I z 1039 roku, nakazujący poddanym poprzestanie na jednym małżonku poślubionym w kościele. Powszechne były także małżeństwa duchownych niższych stopni, które hierarchia kościelna zdecydowanie potępiała. Prośby i nawoływania nie odnosiły jednak żadnego skutku, za to przysparzały Wojciechowi wrogów. Posługę utrudniały także konflikty z możnymi. Strapiony biskup udał się więc do Rzymu, do papieża Jana XV (985-996) i za jego radą postanowił opuścić ojczyznę i udać się na pielgrzymkę do Jerozolimy. Zakupił więc osła, rozdał bogate jałmużny i zaopatrzony przez cesarzową Teofano – żonę Ottona II i matkę Ottona III, wraz z nieodłącznym Radzymem ruszył w drogę. Po rozmowie ze św. Nilem greckim anachoretą, wielkim autorytetem duchowym, zmienił zdanie i udał się do klasztoru św. Bonifacego i Aleksego na Awentynie, gdzie wraz z bratem przywdział habit benedyktyński.
Po dwóch latach o praskiego biskupa upomnieli się jego krajanie. Do Pragi biskup Wojciech jednak nie dotarł. Uniemożliwiło mu to oblężenie i upadek Libic oraz wymordowanie jego krewnych. Wiadomość o tym dosięgła Wojciecha prawdopodobnie jeszcze w klasztorze na Awentynie. Wobec tego z Moguncji udał się do księcia Bolesława Chrobrego, który – jak pisze Kanapariusz – był mu bardzo życzliwy. Dokładna data przybycia Wojciecha do Gniezna nie jest znana. Nastąpić to musiało najpóźniej w styczniu 997 roku. Prawdopodobnie trzy miesiące później Wojciech ruszył na północ, do kraju Prusów, który zaczynał się na prawym brzegu dolnej Wisły i Nogatu, na wschodzie łączył się z ziemiami osiadłymi przez Litwinów, a na południowym wschodzie z terenami Galindów i Jaćwingów. Bolesław dał mu łódź i trzydziestu zbrojnych, których Wojciech po przybyciu na miejsce odesłał, pozostając jedynie z swoim nieodłącznym towarzyszem Radzymem Gaudentym i Boguszą Benedyktem, który znał język Prusów i mógł służyć za tłumacza. W drodze Wojciech zatrzymał się w Gdańsku, gdzie – jak podaje tradycja i żywoty – nauczał i chrzcił. Miejsce, w który wylądował św. Wojciech w krainie Prusów do dziś pozostaje zagadką. Dzięki wczesnym żywotom znane są jednak okoliczności jego męczeńskiej śmierci. Prusowie wygnali misjonarzy ze swojej ziemi, a gdy ci wrócili, pojmali ich, Wojciecha zaprowadzili na wzgórze i przebili włóczniami, a od ciała odrąbali głowę. Przed śmiercią miał on powiedzieć do towarzyszy: „Bracia, nie smućcie się! Wiecie, że cierpimy to dla imienia Pana, którego doskonałość ponad wszystkie cnoty, piękność ponad wszelkie osoby, potęga niewypowiedziana, dobroć nadzwyczajna. Cóż bowiem mężniejszego, cóż piękniejszego nad poświęcenie miłego życia najmilszemu Jezusowi?”
Bernadeta Kruszyk „Przewodnik Katolicki”
Fot. B. Kruszyk