Prymas o nacjonalizmie i wojnie polsko-polskiej

„Dlaczego w naszych czasach tak łatwo łączy się nacjonalizm i wiarę. Dlatego, że wiara jest płytka, instytucjonalna i deklaratywna? A może kłopotem jest mizerna świadomość, czym naprawdę jest Kościół?” – pyta Prymas Polski w wywiadzie-rzece „Kościół katoludzki. Rozmowy o życiu Ewangelią”. Książka ukazała nakładem Wydawnictwa WAM, wpisując się w zakończone pod koniec kwietnia obchody Roku Prymasowskiego. W rozmowie z niezależnym publicystą Markiem Zającem abp Wojciech Polak porusza wiele ważnych i aktualnych tematów dotyczących Kościoła i życia społecznego. Publikujemy fragment, w którym odpowiada na pytania dotyczące nacjonalizmu, tzw. „wojny polsko-polskiej” i zaangażowania politycznego Kościoła.

 

 

Marek Zając: Przed wiekami w okresie bezkrólewia prymas Polski jako interrex stawał na czele państwa, aż do wyboru nowego monarchy. W okresie rozbiorów prymasi jednoczyli naród rozerwany przez trzy zabory. Kardynał Wyszyński uznawany był przez niektórych za niekoronowanego władcę kraju. A dziś? Prymas nie jest już przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski. Tytuł, zgodnie z tradycją, powrócił z Warszawy do Gniezna, miejsca kultu szczątków pierwszego w historii kraju męczennika, św. Wojciecha. Z całym szacunkiem dla miasta i archidiecezji, Gniezno leży jednak nieco na uboczu głównego biegu spraw publicznych. Ale w ostatnich latach w wielu palących i kontrowersyjnych kwestiach stał się Ksiądz Prymas jedynym słyszalnym, wyrazistym i konsekwentnym głosem naszego Kościoła hierarchicznego.


Prymas Polski abp Wojciech Polak:
Także przewodniczący Episkopatu, ksiądz arcybiskup Stanisław Gądecki, często zabiera głos w sprawach, w których trzeba jasno wytyczyć linię Kościoła. Ja sam często po prostu reaguję na to, co niesie życie.

 

Jako jedyny z biskupów odniósł się Ksiądz Prymas do manifestacji ONR, która wiosną 2017 roku pod hasłami antyimigranckimi przemaszerowała przez Warszawę. W homilii mówił Ksiądz Prymas: krzyż „upomina i przestrzega, że prawdziwym bluźnierstwem jest wykorzystywanie go jako znaku walki z kimkolwiek czy przeciw komukolwiek”. Nie może być więc niesiony na czele „grupy, choćby sama miała jakieś poczucie, że jest wierząca czy do wiary się odwołuje, gdy podczas tego marszu czy pochodu padają słowa nienawiści, złości, agresji, podszyte wprost chęcią poniżenia, zniszczenia czy zniesławienia innych”. 

To była właśnie taka reakcja. Kilka dni po marszu głosiłem homilię we franciszkańskim sanktuarium w Pakości, nazywanym Kujawską Jerozolimą, gdzie czci się cząstkę relikwii Krzyża Świętego. Trudno w takim miejscu nie mówić o istocie Drzewa, na którym Jezus umarł za wszystkich; które jest symbolem miłości i odkupienia. Trudno zamknąć oczy na wydarzenia, których świadkami była niemal cała Polska, gdy stoi się w takim miejscu.

 

Dlaczego w takim razie zamiast powszechnego potępienia ze strony naszych Pasterzy – usłyszeliśmy tylko głos Księdza Prymasa?

Trudno mi odpowiedzieć. Na pewno wielu ludzi Kościoła uważa, że są to zjawiska marginalne, niszowe i nie ma potrzeby zajmować stanowiska. Jednak w moim przekonaniu, biorąc pod uwagę siłę medialnego rażenia takiego przekazu, powinniśmy reagować. To nie może być obraz pozostawiony bez komentarza, zwłaszcza że przesłanie idzie w świat. Jeżeli Kościół milczy, wielu uzna, że łączenie krzyża z nienawiścią jest dopuszczalne, a może i uzasadnione czy wręcz wskazane. Milczenie wobec zła przyczynia się do jego biernego, ale niestety skutecznego promowania. Oczywiście domyślam się, że manifestanci nawet przez chwilę się nie zastanowili, jak ich okrzyki odnoszą się do śmierci Jezusa, do odkupienia ludzkości przez Jego mękę i zmartwychwstanie. To porażająca schizofrenia. Dlatego powinnością Prymasa Polski było zabrać głos.

 

To trudna misja, tym bardziej że nie wydaje się Ksiądz Prymas człowiekiem lubującym się w twardych słowach. Pewnie wolałby Ksiądz Prymas łączyć, łagodzić, wypracowywać kompromisy.

Prawda. To nie jest łatwe. To mnie trochę kosztuje.

 

Działa czasem Ksiądz Prymas wbrew sobie? Przełamuje wewnętrzny opór, żeby zabrać głos?

Bywa, że działam wbrew mojemu charakterowi. No i owszem, wolałbym przypominać wyłącznie fundamentalne zasady. Przywoływać tylko piękne i… bezpieczne ogólniki. Ale zarazem wiem, że są granice, po przekroczeniu których trzeba powiedzieć non possumus. Nie chciałbym, żeby moje słowa zabrzmiały mało wiarygodnie czy patetycznie, ale ja naprawdę myślę, że to także kwestia mojego zbawienia. Ciąży na mnie określona odpowiedzialność i Bóg mnie będzie sądził z tego, czy nie zgubiłem skarbu złożonego w moich niegodnych rękach. Poza tym trzeba mieć świadomość, że oczywiście przekaz Kościoła w pierwszym rzędzie powinien być pozytywny i jednoczący, jednak nie piętnując niektórych zachowań – przyczyniamy się do narastania zła. Do pewnego momentu w naszym kraju można było ograniczyć się do apeli o przyjmowanie uchodźców, ale teraz trzeba też potępiać podsycanie nienawiści. Mówić wprost, że radykalne i brutalne odrzucenie bliźniego jest postawą nieludzką i antychrześcijańską.  

 

Moim zdaniem milczenie Kościoła w takich sytuacjach powodowane jest czymś jeszcze: kalkulacją. Wielu ludzi o poglądach nacjonalistycznych uważa Kościół za swoje środowisko naturalne, aktywnie działa w jego strukturach. I biskupi mogą się wahać: dlaczego mielibyśmy się narażać na ich utratę, skoro i tak mamy tylu wrogów zewnętrznych…

Owszem, można powiedzieć: są nasi, zadomowieni, zaangażowani, publicznie przyznają się do chrześcijaństwa. Kłopot w tym, że realizują jego prywatną wizję. Ja jednak nie zamierzam wyrzucać nikogo z Kościoła. Przeciwnie – jako pasterze musimy wreszcie dojrzeć do świadomości, że ci ludzie potrzebują naszego towarzyszenia i pomocy. W moim przekonaniu za lękiem niektórych ludzi Kościoła przed jakąkolwiek interwencją skrywa się bezradność. Nie bardzo wiemy, jak dotrzeć do tych grup, jak rozmawiać i mądrze im towarzyszyć; jak oczyszczać ich wyobrażenia o wierze i Kościele. Oczywiście należy również klarowne wyłożyć, czego w postawach takich osób nie da się pogodzić z Ewangelią. Ale to nie musi oznaczać automatycznego odrzucenia człowieka jako człowieka.

 

Spotkał Ksiądz Prymas takich ludzi?

U nas w archidiecezji nie, ale kilka razy na Lednicy.

 

Na Lednicy, gdzie gromadzi się pokolenie JP2?

Tam przyjeżdżają także młodzi, którzy żyją duchem nacjonalistycznym. Nie jest ich wprawdzie wielu i trzymają się nieco na uboczu tego, co się toczy głównym nurtem lednickim. Chodzą po obrzeżach; nie bardzo wiedzą, jak to wszystko skonsumować i przetrawić. To ich nieco dziwi i odpycha, ale zarazem intryguje i pociąga.

 

Jak wyglądały wasze spotkania?

 Sami do mnie podchodzili i mówili prosto z mostu, że ja nie rozumiem, czym jest nacjonalizm; że nie potrafię odróżnić nacjonalizmu od szowinizmu; że jestem niedouczony. Nie ukrywali swoich ocen.

 

Chodziło im o wypowiedź Księdza Prymasa z 2016 roku, podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy, że aprobata dla łączenia wiary z nacjonalizmem „nie tylko jest niewłaściwa, ale wręcz heretycka – tak nie może być. To odciąga od tego, co jest istotą chrześcijaństwa”.

O to dokładnie chodziło. Ci młodzi ludzie powoływali się też na cytaty z Prymasa Tysiąclecia.

 

Te cytaty od dawna krążą i robią furorę w Internecie: „Działajcie w duchu zdrowego nacjonalizmu. Nie szowinizmu, ale właśnie zdrowego nacjonalizmu, to jest umiłowania Narodu i służby jemu”.

Znowu mamy przykład ahistorycznego wyrywania z kontekstu słów kardynała Wyszyńskiego. Kilkadziesiąt lat temu, w Polsce pod ścisłą kontrolą Kremla i PZPR, gdy propaganda głosiła komunistyczny internacjonalizm bądź Moczarowski nacjonalizm – takie pojęcia jak „naród” miały nieco inny wydźwięk. Sugerowanie, że Prymas Tysiąclecia był nacjonalistą, jest w najlepszym razie przejawem ignorancji, zaś w najgorszym – cynicznym kłamstwem. Kiedy kardynał Wyszyński mówił o nacjonalizmie, miał na myśli postawę, którą współcześnie utożsamiamy z patriotyzmem. Proszę, nie wykorzystujmy Prymasa Wyszyńskiego w taki niecny sposób. Nie przekłamujmy przesłania i dziedzictwa wielkiego Polaka i Sługi Bożego, który – mam nadzieję – wkrótce będzie ogłoszony łogosławionym i świętym. Kiedy kardynał Wyszyński wskazywał na pierwszeństwo troski o to, co nasze – mówił to w czasach, gdy nasza kultura, tożsamość i duchowość były niszczone, a nasze narodowe cele podporządkowano obcym interesom. Nigdy jednak w jego nauczaniu nie było mowy o wykluczaniu kogokolwiek. Nie było przekonania, że Polacy są lepsi od innych narodów. Przeciwnie – Prymas Tysiąclecia bezgranicznie kochał Polskę, ale dobrze znał i piętnował nasze słabości i wady. Nie mówił, że jesteśmy narodem chrześcijańskim czy katolickim, lecz ochrzczonym – to znaczy takim, który przyjął określoną tradycję, ale wciąż musi nad sobą pracować, pogłębiać swą wiarę i nawracać się do Boga.

 

A co dokładnie powiedział Ksiądz Prymas młodym nacjonalistom na Lednicy?

Trudno podczas przypadkowego spotkania na lednickim polu zdobyć się na głębsze wyjaśnienia. Mówiłem, że wystarczy sięgnąć do książki Pamięć i tożsamość i przeczytać, dlaczego Jan Paweł II twierdził, że postawy nacjonalistyczne są nie do pogodzenia z autentyczną wiarą i miłością narodu. Ta lektura pozwala uporządkować sobie trzy pojęcia: patriotyzm, nacjonalizm, szowinizm. Bo nacjonalizm, nawet jeżeli nie wzywa do przemocy, i tak wychodzi z założenia o wyższości własnego narodu oraz jego interesów nad innymi, bez względu na fakty czy okoliczności. Chociaż krótkie, były to jednak bardzo ważne spotkania. Bo cały czas się zastanawiam, jak do takich ludzi, zwłaszcza młodych, się zbliżyć. Zanim wezwie się ich do zmiany myślenia – trzeba przecież nawiązać kontakt. Okazać szacunek i zainteresowanie; pokazać, że możemy rozmawiać, a Kościół nie zaczyna dialogu od gróźb, tylko od wysłuchania człowieka.

 

Nacjonaliści mają już oddanych, identycznie myślących duszpasterzy. Są przyjmowani w kościołach, w najważniejszych sanktuariach Polski.

To jest nasz, jako Kościoła, grzech zaniedbania. Nie mamy ludzi, którzy byliby gotowi iść, stanąć przed nacjonalistami i odważnie zmierzyć się z wyzwaniem. Nie tak, jak niektórzy ich obecni duszpasterze, którzy często – muszę to powiedzieć szczerze, z wielkim bólem – tylko przyklaskują herezji. Na konkretne działania musimy wreszcie przełożyć dokument, który wiosną 2017 roku ogłosiła Konferencja Episkopatu Polski…

 

…zatytułowany Chrześcijański kształt patriotyzmu. Powszechnie chwalony, poza radykalną prawicą…

…wskazujący jednoznaczny kierunek. Dodam tylko, że początkowo biskupi nie planowali wydania takiego dokumentu pod swoimi auspicjami. To miał być materiał stricte informacyjny, opracowany przez Radę do spraw Społecznych. Jednak po lekturze i debacie stwierdziliśmy, że to musi być nasz głos. Od swoich pasterzy wierni powinni usłyszeć, jakie jest nauczanie Kościoła. Uprzedzając pańskie pytanie – podczas debaty Episkopatu nie było żadnej różnicy zdań, lęków czy wątpliwości. Nikt nie sugerował, żeby się może nie spieszyć, nie wylewać dziecka z kąpielą. Poparcie biskupów było szczere i bezwarunkowe. Wróćmy jednak do zasadniczego problemu. W naszym Kościele wciąż nie radzimy sobie po pierwsze z promowaniem takich głosów, a po drugie z przekładaniem ich na praktykę w ramach parafii, wspólnot, katechezy, mediów katolickich itd. Tak było z genialnym moim zdaniem dokumentem W trosce o człowieka i dobro wspólne – dotyczącym m.in. standardów w życiu politycznym, kwestii gospodarczych, kultury czy mediów. Rada do spraw Społecznych wykonała kapitalna robotę i… nic. Inny przykład: ostatnimi czasy często piszemy listy duszpasterskie na okoliczność różnych jubileuszy. I nie ma w tym nic złego, o ile wydarzenie rocznicowe na serio traktujemy jako kairos – szczególny, błogosławiony i inspirujący moment zbawczy, a nie wyłącznie okazję do uroczystego celebrowania liturgii, koncertu katedralnego chóru i akademii „ku czci”. Trzeba to przełożyć duszpastersko, i odczytać we współczesnym kontekście, co z kolei wymaga większego wysiłku. Dlatego też 1050. rocznicę Chrztu Polski staraliśmy się świętować nie tylko jako wspomnienie wielkiego wydarzenia z zamierzchłych czasów, ale przede wszystkim jako szansę na osobistą refleksję, co to znaczy, że my też zostaliśmy ochrzczeni. Jestem w coraz większym stopniu przeświadczony, że nasz naród potrzebuje katechezy o narodzie, nasze społeczeństwo – katechezy o społeczeństwie. O naszych prawach, powinnościach i obowiązkach jako Polaków i obywateli.

 

Ostatnia taka wielka katecheza odbywała się za czasów już wiele razy przywołanego prymasa Wyszyńskiego.

I jeszcze raz zaznaczam: odbywała się w specyficznych okolicznościach, chociaż myśl kardynała Wyszyńskiego wciąż w wielu punktach pozostaje żywą inspiracją. Jednak wraz z przełomem 1989 roku dosłownie runęła lawina nowych zagadnień i wyzwań. Mógłbym długo wymieniać: demokracja, solidarność społeczna w obliczu mechanizmów wolnego rynku, społeczeństwo obywatelskie, granice wolności, nowe formy wykluczenia, potem pytania o nasze miejsce i rolę w Europie, o suwerenność, globalizację… Bardzo wiele cennych myśli pozostawił św. Jan Paweł II, zwłaszcza podczas pielgrzymek do Ojczyzny, ale przed nami – potężne zaległości do odrobienia. Dziś pojęcie narodu zaczyna się przekształcać pod wpływem odradzających się populizmów, które z kolei żywią się lękami o przyszłość, globalnymi wstrząsami i perturbacjami, kryzysami ekonomicznymi; problemami owego płynnego i nieustannie zmieniającego się świata, w którym nic nie jest stabilne. Chwieją się systemy – wydawałoby się – nienaruszalnych wartości i zasad, tożsamość raz się rozpływa, a raz krzepnie. Nowe technologie przyniosły fantastyczne możliwości komunikacyjne, ale zarazem pękają więzi międzyludzkie, a debata publiczna zamienia się niekiedy w bijatykę. Prawda przestała być w cenie, merytoryczne argumenty wydają się mdłe. Rządzą zmienne, rozpalone emocje. Nie mówię o tym wszystkim, żeby narzekać. To nie jest jeremiada, lecz diagnoza. I właśnie w takim świecie, w ramach pluralistycznego społeczeństwa powinniśmy się zastanowić m.in. nad narodem jako wspólnotą wartości, języka, historii, kultury i celu. Jeszcze jedno: katecheza, refleksja wokół narodu poprowadzi nasz Kościół do pytania, dlaczego w naszych czasach tak łatwo łączy się nacjonalizm i wiarę. Dlatego że wiara jest płytka, instytucjonalna i deklaratywna? A może kłopotem jest mizerna świadomość, czym naprawdę jest Kościół? Taką katechezę eklezjologiczną zawsze staram się głosić podczas wizytacji biskupich. Tłumaczę, na czym opiera się nasza wspólnota, co nas łączy, jakie wartości chcemy pielęgnować – po co i dlaczego Chrystus chciał, abyśmy zbawiali się nie w pojedynkę, lecz we wspólnocie.

 

Słyszy się głosy, że tylko Kościół może złagodzić wojnę, którą w Polsce toczą obecnie jakby dwa odrębne plemiona. Sprosta zadaniu? W ogóle zamierza się go podjąć?

Patrząc na wojnę polsko-polską, powinniśmy unikać dwóch skrajności. Jedni twierdzą, że to naturalny spór i nie ma się czym martwić. Taki demokratyczny tygiel, w którym musi się kotłować, i że wcale nie odstajemy od innych cywilizowanych krajów. Drudzy wzywają, aby za wszelką cenę znaleźć płaszczyznę porozumienia i pojednania. Niestety, to także jest wizja oderwana od rzeczywistości. Zadaniem Kościoła jest nieustanne przypominanie o szacunku dla drugiego, o nieprzekraczalnych granicach uczciwego sporu. Spodziewam się, że od razu zapyta pan, czy ktokolwiek zechce słuchać…

 

Zgłaszam taką zasadniczą wątpliwość.

Gdy w grę wchodzą najgorętsze emocje i oceny tak drastyczne, między ludźmi powstają bariery niemożliwe do pokonania. Jedni zarzucają drugim całkowity brak poszanowania dla porządku prawno-demokratycznego, drudzy oskarżają pierwszych o zdradę narodową. Obie oceny z prawdą mają jednak niewiele wspólnego.

I w tym momencie Ksiądz Prymas gorzko rozczarował obie strony. Nie wiem, czy zwolennik prawicowego rządu w ogóle dobrnął do powyższego fragmentu. Natomiast co drugi czytelnik o poglądach antypisowskich właśnie z niesmakiem odkłada naszą książkę.

Na tym polega nasz problem. Ale mimo wszystko rolą Kościoła jest przekonywanie, że zmienić się musi język debaty publicznej. Ja wiem – kiedy biskup mówi, że drugiego człowieka należy szanować, niektórym wydaje się, że to brzmi tak abstrakcyjnie i ogólnie, że niczego nie wnosi. Może więc posłuchajmy papieża Franciszka, który nazywa rzeczy po imieniu. Bez ogródek mówi, że posługiwanie się przekleństwami, wyzwiskami, oszczerstwami i kłamstwami jest sianiem zła i niepokoju. A potem poprośmy polskich polityków, publicystów i internautów, żeby przyjrzeli się swoim komentarzom albo wpisom na twitterze w ostatnich kilku miesiącach. Jeżeli Kościół ma obniżać w naszym kraju temperaturę sporu, dodałbym jeszcze jedno: musi odwoływać się do wspólnych wartości, a nie utożsamiać się z jedną ze skonfliktowanych stron. 

 

To warunek sine qua non. I jeżeli chodzi o zaangażowanie polityczne, Konferencja Episkopatu Polski jest bardzo ostrożna. Natomiast niektórzy biskupi czy księża… Przykładami można sypać jak z rękawa.

Ta pokusa jest bardzo silna. Zresztą działa też w drugą stronę: politycy lubią podczepiać się pod Kościół – często szczerze przekonani, że przecież myślą w kategoriach zgodnych z nauką katolicką, więc w czym problem? To jednak nie znaczy, że jakikolwiek polityk ma prawo występować w imieniu Kościoła, jako jego głos i rzecznik. Czasem spotykam się z opinią, że obecnie Episkopat milczy, a poprzednią władzę krytykował. Jednak w naszych wypowiedziach czy dokumentach nikt nie znajdzie krytyki władz jako takich, tylko krytykę konkretnych posunięć, negatywnie ocenionych z punktu widzenia nauki Kościoła.

 

Co Ksiądz Prymas konkretnie ma na myśli?

Przykładowo konwencję antyprzemocową Rady Europy, którą przyjęły poprzednie władze. Z tekstu wynikało, że jednym ze źródeł przemocy wobec kobiet i dzieci jest religia. Pamiętam spór z ministrem Tomaszem Arabskim, który mówił mi, że czytamy dwa różne dokumenty. Być może, nie wykluczam, że była to tylko kwestia interpretacji zapisu. Jeżeli jednak dokument jest sformułowany nieprecyzyjnie, należy prawo dopracować albo odrzucić, prawda?

 

Druga strona odpowie: dziwnym trafem Kościół nie był aż tak zdeterminowany, gdy dewastowano Trybunał Konstytucyjny i Krajową Radę Sądownictwa.

Łatwo ocenić z moralnego punktu widzenia ustawę, która wprowadza niebezpieczną dwuznaczność zagrażającą wolności wyznania, natomiast trudno recenzować przepisy dotyczące szczegółowych kwestii prawnych, na dodatek stanowiących oko politycznego cyklonu. Dla biskupów o wiele prostsze jest zajęcie stanowiska w sprawie aborcji czy zapłodnienia in vitro, niż ocenianie, jak powinna być wybierana Krajowa Rada Sądownictwa. Wiem, że często ludzie są rozczarowani, że Kościół nie wypowiada się zdecydowanie w wielu aktualnych kwestiach, ale naprawdę trzeba rozróżnić poszczególne obszary tematyczne, gdzie mamy wprost do czynienia z chrześcijańską nauką, a gdzie dotykamy szczegółowych kwestii politycznych, prawnych czy gospodarczych. 

 

Nie chcę na Księdza Prymasa zastawiać pułapek, ale dopytam o rozgraniczenie owych obszarów. Metropolita krakowski, arcybiskup Marek Jędraszewski, 10 kwietnia 2017 roku, czyli w rocznicę tragedii pod Smoleńskiem, mówił w katedrze na Wawelu, że tzw. pancerna brzoza stała się „symbolem mistyfikacji, której próbowano nadać wagę ostatecznej interpretacji przyczyn katastrofy”. Jedni byli tymi słowami oburzeni, twierdząc, że nie godzi się tak mówić arcybiskupowi. Inni z kolei gratulowali – podkreślając, że Kościół musi odważnie upominać się o prawdę i zabierać głos w sprawach ważnych dla Polski i Polaków. Jakie jest zdanie Księdza Prymasa?

Nie zamierzam oceniać homilii Księdza Arcybiskupa. Z mojego punktu widzenia mogę powiedzieć tyle, że sam nie dysponuję ekspercką wiedzą, dlatego nie wypowiadam podobnych słów. Nie sądzę, aby moją rolą było wchodzić w tak szczegółowe rozstrzygnięcia. Co innego byłoby apelować np. o szacunek dla wszystkich, którzy zginęli w Smoleńsku.

 

Ekshumacje ciał ofiar, które przeprowadzili śledczy, wzbudziły kontrowersje. Także w samym Kościele.

Na ten temat też nie zabierałem głosu.

 

Dlaczego?

Ponieważ nie wiedziałem, czy to konieczne, jak wyglądać będą ekshumacje, nie znam się na wielu innych kwestiach, w oparciu o które mógłbym wyrobić sobie właściwą opinię. Mam poczucie, że w Polsce zbyt często postępujemy tak, jakbyśmy na wszystkim się znali i na każdy temat umieli wypowiedzieć się z absolutnym znawstwem i niezachwianą pewnością. Musimy też przyjąć, że są dylematy moralne, które naprawdę trudno rozstrzygnąć. Sytuacje, w których zderzają się równorzędne racje. W dyskusji o ekshumacjach część rodzin powoływała się na prawo do tego, aby w grobie na pewno znalazły się szczątki ich ojca, matki, żony czy męża. Podkreślały, że to wręcz zobowiązanie moralne, które muszą wypełnić wobec zmarłego. Inne rodziny nie chciały raz jeszcze przeżywać koszmaru identyfikacji i ponownego pochówku; uznały ekshumacje za coś okrutnego i niepotrzebnego. Sam nigdy czegoś podobnego nie przeżyłem i nawet nie umiem sobie wyobrazić. Z perspektywy nauki Kościoła mogę powiedzieć tyle, że ciału po śmierci należy się szacunek, a bliskim pozostałym wśród żywych – wsparcie i współczucie. Ale na to powoływały się, i słusznie, zarówno rodziny przeciwne ekshumacjom, jak i żądające ich. Początkowo myślałem, że rozwiązaniem byłaby reguła dobrowolności: ekshumacje przeprowadzano by tylko za zgodą krewnych. Ale to przecież siłą rzeczy uderzyłoby w tych, którzy chcieli odnaleźć właściwe ciało. Po prostu nie umiem rozstrzygnąć tego dylematu. Czasem z pokorą trzeba przyznać, że nie ma idealnego rozwiązania.

 

Może największy problem Polski polega właśnie na tym, że nam brak pokory?

Pycha zawsze niszczy od wewnątrz, także państwo, społeczeństwo, czasem i Kościół. To fałszywe przeświadczenie, że może istnieć tylko jedna racja – moja racja. A tego, kto wyraża inne zdanie, należy wykpić, odsądzić od czci i wiary. Oczywiście prawda jest jedna, fundamentalna i niezmienna, ale musimy pogodzić się z faktem, że różne są drogi dochodzenia do niej. Ludzie o innych poglądach nie są w naszym życiu jedynie przeszkodą, Bóg często właśnie przez ich obecność chce nam pomóc w korygowaniu naszych błędów. Papież nieraz ostrzega przed myśleniem gnostycznym: mamy pewną, niedostępną innym wiedzę, ona nas zaprowadzi do szczęścia i zbawienia. Tymczasem Franciszek przypomina, że gnostycyzm został przez Kościół potępiony jako herezja. Do szczęścia i zbawienia prowadzi wyłącznie Chrystus. Ale nie będziemy za Nim podążać, jeżeli nie będziemy się nawracać, nie będziemy dostrzegać własnych błędów, grzechów i słabości. Może niektórym politykom przyznanie się do pomyłki wydaje się porażką, zaprzepaszczeniem szansy na wyborczy sukces, i dlatego wolą iść w zaparte. Może czasem w naszym codziennym życiu wolimy połknąć własny język, niż uznać, że druga strona ma rację. Ale to nie jest logika chrześcijańska. To jest podszept diabła.

 

„Kościół katoludzki. Rozmowy o życiu z Ewangelią” Marek Zając w rozmowie z Prymasem Polski abp. Wojciechem Polakiem

2 maja 2018