Rocznica śmierci kard. Wyszyńskiego

Wielką radością i życiowym spełnieniem zarazem był dla kardynała Wyszyńskiego wybór Papieża Polaka. Ale równocześnie czuł, że jego misja dobiegła końca. Po pierwszej pielgrzymce Jana Pawła II do Ojczyzny wyraźnie już powiedział: „Teraz naprawdę mogę umierać!”.
 

We wrześniu 1978 roku, razem z kardynałem Wojtyłą, Prymas Wyszyński udał się w podróż do Niemiec. Jak się okazało, historyczną. Długo zwlekał z wyjazdem, gdyż był rozczarowany postawą biskupów niemieckich, którzy nie odpowiedzieli zgodnie z oczekiwaniami na list z 1965 roku. Dla niego ważne jednak było wzajemne pojednanie zwaśnionych wskutek II wojny światowej narodów, podjęcie dialogu, a także uznanie granic na Odrze i Nysie. Doświadczenia obu wojen światowych, jak i śmierć jego najbliższych kolegów, także biskupa Michała Kozala w Dachau, nakazywały mu ostrożność. Pewne obawy wynikały także z licznych wystąpień takich czy innych grup politycznych, które wielokrotnie deklarowały, że nigdy nie zaakceptują nowych granic na Odrze i Nysie. Wizyta w Niemczech pozwoliła jednak Prymasowi przełamać te niepewności. Razem z polskimi biskupami Wyszyński odwiedził Kolonię, Fuldę, Monachium, Dachau, Moguncję i Frankfurt. Na uroczystościach w katedrze kolońskiej mówił po niemiecku o jedności duchowej Europy. To przemówienie przyjęto zresztą z ogromną życzliwością i, co więcej, z uznaniem dla wielkiego – jak się wyrażono – Europejczyka. Nikt nie przypuszczał, że za niespełna miesiąc Prymas Wyszyński uda się z kardynałem Wojtyłą do Rzymu na kolejne konklawe. I że Polak zostanie papieżem. Jaka tajemnica ich łączyła…

28 września 1978 roku świat obiegła smutna wiadomość o nagłej śmierci papieża Jana Pawła I. Dla Prymasa Wyszyńskiego było oczywiste, że jako kardynał musi teraz udać się do Rzymu na kolejne, czwarte w swoim życiu konklawe. Pojechał tam z drugim polskim kardynałem Karolem Wojtyłą. Dzień przed rozpoczęciem konklawe obaj kardynałowie razem z grupą księży jedli obiad w Instytucie Polskim w Rzymie. Obecny wtedy na posiłku ks. Waldemar Chrostowski wspomina takie zdarzenie: – Księża poprosili, aby obaj kardynałowie powiedzieli, jaki będzie następny papież. Nie kto nim będzie, ale jaki będzie. Ksiądz Prymas mówił dosyć długo, minimum pół godziny. To się rzadko zdarzało przy stole. Powiedział, że ten papież, którego kardynałowie wybiorą, musi być Janem Pawłem II, bo Jan Paweł I nie dokończył podjętego dzieła, które zapoczątkował Jan XXIII i Paweł VI. Skoro Jan Paweł I poprzez wybór imienia dał wyraz temu, że chce kontynuować ich dzieło, a nie zostało ono dokończone, potrzeba więc nam Jana Pawła II – opowiada ks. Chrostowski. W jego odczuciu Wyszyński był wtedy bardzo zamyślony, zatroskany. – Kiedy patrzyłem na niego, a to wrażenie mieli i inni księża obecni w Instytucie, wydawało mi się, że Ksiądz Prymas był z nami obecny tylko ciałem – sercem był gdzie indziej. Potem księża poprosili, aby wypowiedział się kardynał Wojtyłą. A on jakby się ocknął i odparł: „Kiedy zostanie wybrany Jan Paweł II, to się módlcie”. – Nie wiem, jaka tajemnica łączyła tych dwóch ludzi… – przyznaje ks. Chrostowski.

Popłakaliśmy się obydwaj

Jak podaje Peter Raina, podczas trzeciego głosowania na konklawe, 15 października, kilka głosów padło na Prymasa Wyszyńskiego. W czwartym natomiast przeszły one na kardynała Wojtyłę. Najprawdopodobniej już wtedy zdobył on jedną trzecią głosów. Wówczas Prymas miał powiedzieć do kardynała Wojtyły: „Jak wybiorą, proszę nie odmawiać”. Podczas liczenia głosów na ostatnim głosowaniu natomiast Wyszyński po cichu powiedział Wojtyle: „Proszę pomyśleć, czy nie przyjąć imienia Jana Pawła II…”. Kiedy 16 października 1978 roku zdecydowaną większością głosów wybór padł na kardynała Wojtyłę, Wyszyński podszedł do niego jako pierwszy. „Popłakaliśmy się obydwaj” – wspominał później. Dopiero wieczorem nadarzyła się okazja, aby mogli porozmawiać. „Jesteśmy obydwaj zażenowani – pisał Prymas – tym tytułem (Wasza Świątobliwość), który nagle w ciągu dwóch godzin stanął między nami. Ja straciłem wielkiego Przyjaciela i bliskiego współpracownika. Ale zarazem zyskałem, bo nie będę musiał długo tłumaczyć sytuacji Kościoła w Polsce, gdyż tak dobrze zna ją nowy Papież”.

Wraz z wyborem nowego papieża Prymas był głęboko przekonany, iż jego misja dobiegła końca. W swoim dzienniku napisał po łacinie wyznanie starca Symeona z Nowego Testamentu: „Teraz puszczasz swego sługę, Panie, ponieważ moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, które przygotowałeś przed obliczem wszystkich narodów”. Wyszyński zresztą otwarcie o tym mówił. Ks. Waldemar Chrostowski wspomina: – Kiedy konklawe wybrało Jana Pawła II i wszyscy byli zajęci, Ksiądz Prymas miał jakby trochę więcej czasu. Przyszedłem do jego mieszkania i zapytałem, czy jego życie jest spełnione. Odpowiedział pytaniem: „A skąd ty to wiesz?”. I dodał: „Tak jest! Na mnie już czas. Ja już jestem niepotrzebny, teraz trzeba się wycofać, spokojnie odejść…”. Mówił jeszcze dłużej, z niesłychaną pokorą, z jakąś radością, wewnętrznym szczęściem, którego nie jestem w stanie opowiedzieć. Zrozumiałem wtedy sens całego życia i całej posługi Księdza Prymasa. Nasunęła mi się najbardziej narzucająca się analogia: do Jana Chrzciciela, którego wszyscy szanowali, do którego przychodzili, i w pewnym momencie pojawiło się wśród uczniów rozdwojenie: za kim mamy iść? Jan Chrzciciel odpowiedział, że trzeba, aby On wzrastał, a ja – bym się umniejszał. Tego dnia zrozumiałem wyraźnie słowa Wyszyńskiego: „Trzeba, aby On wzrastał…”.

Milcz, serce!

Dwa dni po wyborze na papieża na swojej pierwszej audiencji Jan Paweł II przyjął jako pierwszego spośród kardynałów Prymasa Wyszyńskiego. Pozostałych 44 musiało zaczekać w kolejce… Papież ukląkł wtedy przed Prymasem i poprosił go o błogosławieństwo. „Zrobiłem mały krzyżyk – wyznał. – Popłakaliśmy się wszyscy. To było wstrząsające. Milcz, serce! – niechaj Boży rozum i kościelna racja stanu bierze górę nad wszystkimi uczuciami przyjaźni, współpracy i wzajemnej pomocy”. Potem kardynał Wyszyński długo rozmawiał z Ojcem Świętym w jego prywatnym mieszkaniu. „Rozmowa była tak serdeczna, że ja przeszedłem do sąsiedniej sali, aby nie poddać się wzruszeniu” – opowiadał Prymas. Niezwykłe zdarzenie miało miejsce 22 października, podczas uroczystej inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II w Watykanie. Otóż podczas Mszy świętej kardynałowie składali Papieżowi hołd, tzw. homagium. Z bliska obserwował to wtedy Ryszard Rzepecki, fotoreporter „Słowa Powszechnego”. Tak wspominał: – Stałem 200 metrów od tronu papieskiego. Ponieważ mogłem przesłać do Warszawy tylko jedno zdjęcie z tej uroczystości, zdecydowałem, że będzie to moment homagium, a więc oddanie czci Głowie Kościoła Powszechnego Papieżowi przez kardynała Stefana Wyszyńskiego Prymasa Polski. Zdjęcie zrobiłem dokładnie w tym momencie, kiedy Prymas Tysiąclecia całował w rękę Papieża. Z wrażenia nie zdjąłem palca ze spustu migawki. Po wywołaniu okazało się, że mam zdjęcie, ale zupełnie inne, z wydarzenia, jakie rozegrało się w sekundę potem: gdy Papież całuje w rękę kardynała Wyszyńskiego! Nigdy w historii taka sytuacja się nie zdarzyła. Rzeczywiście, ku zdumieniu całego świata, Papież ukląkł wtedy przed Wyszyńskim i pocałował go w rękę. To wydarzenie niespotykane.

Dzień później, 23 października, na audiencji dla Polaków Papież znów wyraził publicznie uznanie dla Prymasa Wyszyńskiego. Powiedział wtedy: „Czcigodny i Umiłowany Księże Prymasie! Pozwól, że powiem po prostu, co myślę. Nie byłoby na Stolicy Piętrowej tego Papieża Polaka, który dziś pełen bojaźni Bożej, ale i pełen ufności rozpoczyna nowy pontyfikat, gdyby nie było Twojej wiary, nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem, twojej heroicznej nadziei, Twojego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła, gdyby nie było Jasnej Góry – i tego okresu dziejów Kościoła w naszej Ojczyźnie, które związane są z Twoim biskupim i prymasowskim posługiwaniem”. Kiedy Wyszyński wrócił z Rzymu, najbliższym współpracownikom na Miodowej powiedział tylko jedno zdanie: „O nic nie pytajcie, bo będę łkał… Wiecie, jak się teraz czuję? Jakby mi ktoś prawą rękę odciął”.

Teraz już mogę umierać

Ukoronowaniem życia i pragnień kardynała Wyszyńskiego była pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Ojczyzny w czerwcu 1979 roku. Prymas Polski witał na ojczystej ziemi Następcę św. Piotra, mówiąc na warszawskim lotnisku Okęcie: „Gaude Mater Polonia…} („Ciesz się, Matko Polsko!”) W radosnym hołdzie serc kładziemy na Twej drodze przez stolicę, miasto nieujarzmione, i przez Polskę wszystkie nasze braterskie uczucia i miłość chrześcijańską, całą milenijną wiarę Kościoła i narodu”. Papież w czasie tej pielgrzymki dziękował Wyszyńskiemu za jego posługiwanie i za to, że wprowadził „do programu swojego prymasowskiego pasterzowania odwiedziny Papieża Polaka”. Natomiast w przemówieniu do biskupów podkreślał, że on sam wiele mógł się nauczyć od wielkiego Prymasa. Wyszyński razem z Papieżem przemierzył szlak całej pielgrzymki, obecny był w każdym miejscu, niemal nie odstępował Jana Pawia II na krok. Jego wizytę traktował jak wielkie święto dla całej Polski i swoiste dopełnienie jego misji. – Teraz już naprawdę mogę umierać – oznajmił po wyjeździe Papieża swym współpracownikom.

Mediator

Na ostatnie dwa lata życia Wyszyńskiego przypadły kolejne trudne wydarzenia narodowe. Doszło do napięć politycznych, a potem zaognił się spór między władzami i tworzącą się .Solidarnością”. Kardynał Wyszyński pełnił rolę mediatora. Pragnął uspokoić nastroje i obawiając się rozwiązań siłowych, apelował do Polaków, by nie wymuszali strajkami gwałtownych zmian. 25 sierpnia 1980 roku Prymas spotkał się z l sekretarzem PZPR Edwardem Gierkiem, który potrzebował pomocy Wyszyńskiego,  aby zażegnać powstałe na Wybrzeżu konflikty. Spotkanie miało się odbyć w rządowym pałacyku na warszawskim Natolinie. Kiedy Prymas tam przyjechał. Gierek wyszedł zdenerwowany do samochodu. – Przepraszam, ale w środku jest remont, nie możemy tam rozmawiać – powiedział. – To usiądźmy sobie tu, na kamieniu – odparł Wyszyński. „Musi to być już koniec Gierka, skoro nawet nie wie, że jego siedzibę remontują” – pomyślał wtedy Prymas, jak potem opowiadał. Prymas radził wtedy Gierkowi, aby zgodził się na powstanie niezależnych związków zawodowych, czego m.in. domagali się strajkujący robotnicy na Wybrzeżu. Sugerował mu też wyjazd do Gdańska, prosił, by władze zniosły cenzurę, zwracał uwagę na ruinę gospodarczą i konieczność ratowania kraju. Gierek jednak nie posłuchał Prymasa. Strajki na Wybrzeżu szybko wymknęły się spod kontroli i opanowały całą Polskę.

Ideały i kontrowersje. Słowa jak testament

26 sierpnia 1980 roku Prymas wygłosił na Jasnej Górze pamiętną homilię. Apelował do strajkujących: „Praca, a nie bezczynność jest sprzymierzeńcem człowieka w jego życiu osobistym, w dobrobycie rodzinnym i domowym oraz w dobrobycie narodowym. Im sumienniej będziemy pracowali, tym mniej będziemy pożyczali”. I przekonywał: „Abyśmy jednak mogli wypełniać swoje zadania, niezbędna jest suwerenność narodowa, moralna, społeczna, kulturalna i ekonomiczna (…). Choć dzisiaj tak jest, że pełnej suwerenności między narodami powiązanymi różnymi układami i blokami nie ma, to jednak są granice dla tych układów, granice odpowiedzialności za własny naród, za jego prawa, a więc i prawo do suwerenności”. Kazanie było wyjątkowo długie i – jak się potem okazało – stanowiło ostatnie orędzie Prymasa do narodu. Wyszyński nie poparł jednoznacznie strajkujących robotników na Wybrzeżu. Prawdopodobnie wpływ na to mogły mieć rozmowy z Gierkiem i Kanią, którzy sugerowali możliwość sowieckiej interwencji. Polacy czuli się rozczarowani. Słowa Prymasa, że wszystkie żądania i racje robotnicze powinny iść w parze z odpowiedzialnością za naród, Polacy zinterpretowali jako poparcie dla władz. Nie rozumieli, dlaczego Prymas nakłania robotników do rozmów z władzą.

Homilia Prymasa wpisywała się w jego koncepcję obrony biologicznej substancji narodu niszczonego okrutnie przez systemy totalitarne w czasie II wojny światowej, a potem w czasach stalinowskich. Prymas Wyszyński, który przeżył dwie wojny światowe, Powstanie Warszawskie, czasy stalinowskie i więzienie, czul się zobowiązany chronić życie każdego Polaka. I dla tej najważniejszej idei – nie dopuścić do rozlewu krwi – gotów był położyć cały autorytet osobisty i oklaski świata. Dziś, po 30 latach, jakie upłynęły od tamtych wydarzeń, widać, jak bardzo boleśnie racjonalna była linia Prymasa, tak jak później jego następcy, kardynała Józefa Glempa w czasie stanu wojennego. Obaj stali na stanowisku, że zadaniem Kościoła jest szukanie maksymalnego dobra w takich warunkach, które w danej chwili istnieją.

Zgadza się z tą koncepcją kardynał Stanisław Dziwisz: – Myślę, że Prymas Wyszyński 13 grudnia 1981 roku postąpiłby tak samo jak prymas Glemp. Z pewnością dążyłby do opanowania sytuacji argumentami, nie siłą i walką zbrojną. Kardynał Dziwisz dodaje też, że tę linię obraną przez kardynała Wyszyńskiego, a potem przez prymasa Glempa wyraźnie popierał Jan Paweł II. Sierpniowa homilia kardynała Wyszyńskiego była na rękę rządzącym, więc błyskawicznie pojawiła się w prasie, radiu i telewizji. Jej tekst został po orwellowsku zmanipulowany, niektóre fragmenty usunięto, a poszczególne zdania zostały wyrwane z kontekstu. Całość – jak na zamówienie systemu. Było już wiadomo, co się święci. Aby więc uspokoić nastroje społeczne, następnego dnia Rada Główna Episkopatu Polski wydała oświadczenie. Biskupi położyli w nim mocny akcent na prawa robotników: do wolności, chleba, zrzeszania się, do prawdy i własnych przekonań religijnych. Dopiero to uspokoiło wzburzenie robotników na Wybrzeżu. Zobaczyli, że Kościół jest z nimi. Prymas również szybko się zorientował, że jego kazanie nie trafiło do Polaków. Było to dla niego bolesne doświadczenie. Dążył do jak najszybszego zakończenia strajków, bowiem, znając komunizm od podszewki, po trzykrotnej lekturze „Kapitału” Marksa, obawiał się najgorszego: interwencji zbrojnej. Lektura jego „Zapisków” wyraźnie wskazuje, jak intensywnie szukał zrozumienia sytuacji, jak się radził swoich rozmówców i jak w swojej intuicji usiłował znaleźć odpowiedź na pytanie: Co zrobi Moskwa?

Wraz z upływem czasu Wyszyński angażował się we wsparcie „Solidarności”, spotykał się z Lechem Wałęsą i innymi przedstawicielami opozycji. Sens rozmów z tamtego czasu sprowadzał się do swoistego testamentu: „Każdy z nas jest odpowiedzialny indywidualnie. Gdyby w wyniku jakichkolwiek zaniedbań z mojej strony albo też nieodpowiednich posunięć zginął chociaż jeden Polak, chociaż jeden młody chłopiec, nie darowałbym sobie tego nigdy”. Wyszyński starał się uspokoić nastroje społeczne, dlatego też osobiście przyczynił się do zarejestrowania statutów „Solidarności”, które wcześniej na prośbę Wałęsy przeglądał. A kiedy doszło do kolejnych napięć i protestów, w marcu 1981 roku, Prymas spotykał się z premierem, gen. Wojciechem Jaruzelskim. Pragnął ustabilizowania sytuacji i żądał od władz, aby zaprzestano stosowania siły. Gdy wskutek pobicia związkowców w Bydgoszczy na l kwietnia zaplanowano strajk generalny w Polsce, tylko dzięki misji mediacyjnej Kościoła i autorytetowi Prymasa udało się go odwołać. Powstała wtedy specjalna komisja wspólna rządu i Episkopatu do wypracowania dróg pokojowego rozwiązania konfliktu. Wiosną 1981 roku Wyszyński zabiegał o rejestrację „Solidarności” rolniczej. Władze komunistyczne początkowo nie chciały się zgodzić. Ostatecznie, dzięki Prymasowi, rolniczą „Solidarność” zarejestrowano 17 kwietnia 1981 roku.

Początek końca

W tym czasie Wyszyński poważnie zachorował. Okazało się, że w jamie brzusznej rozprzestrzenia się nowotwór. Złośliwy. Gdy w kwietniu 1981 roku potwornie wyczerpany Prymas wrócił z badań lekarskich, w jego zapiskach „Pro memoria” znalazło się łacińskie zdanie: „Jest to początek końca”. Ten okres w życiu Prymasa dobrze zapamiętał jeden z jego lekarzy, prof. Zdzisław Łapiński: – Kiedyś byłem w gabinecie Księdza Prymasa. Położył się do badania na swoim tapczanie. Ja podszedłem, usiadłem przy nim. O czymś zaczęliśmy mówić. Ksiądz Prymas mi przerwał: „Bracie, jak ja ci się odwdzięczę za to, co dla mnie robisz?”. Chwycił mnie za rękę i pocałował! W kwietniu zaczął brać chemię. „Nie ma dnia bez cierpienia” – zapisał w dzienniku. Najbardziej uciążliwa była dla niego w tym czasie konieczność leżenia w łóżku, bo akurat przypadał Wielki Tydzień. Pragnął uczestniczyć w katedrze w Triduum Paschalnym. Niestety, nie mógł. „W Wielkim Tygodniu, gdy biskup jest tak bardzo potrzebny wśród ludzi – jestem sam ze swoimi cierpieniami duchowymi, które są gorsze niż fizyczne… Twój niewolnik, Matko, czuje głęboko swą nieużyteczność” – mówił.

W Wielką Sobotę 18 kwietnia zapisał: „Wszystko już nabiera barw świątecznych, drzewa przyozdabiają się w zieleń, magnolia rozwija swe pączki. A pasterz Miasta w łóżku”.
Do współpracowników zaś, jak zapamiętał ks. Bronisław Piasecki, kapelan Prymasa, Wyszyński mówił: „Miałem czas przez te dwa tygodnie pobytu w łóżku zastanowić się nad tym, jak wielki to dar Boży – czas, którego Bóg dał mi tyle – blisko 80 lat. Nie mogę prosić o nic Boga ani Jego Syna. Nie mogę prosić o powrót do zdrowia, do sił, dlatego że na stolicy biskupów warszawskich i gnieźnieńskich przebywam blisko 33 lata. To jest duży szmat czasu. Z wielu względów zasługuje on na jakąś decyzję ze strony Chrystusa, który ustanawia pasterzy i ich odwołuje. I w tej dziedzinie jestem również całkowicie spokojny”. W Wielkanoc natomiast, jak się okazało, ostatnią w swoim życiu, Prymas zapisał: „Moja Wielkanoc jest daleka od radości alleluja. Największym bólem moim było to, że w Wielki Czwartek nie mogłem być ze świętym prezbiterium. Podobnie nie mogłem ucałować nóg Kościoła świętego warszawskiego w liturgii wielkoczwartkowej. To ból równy temu, jaki przeżyłem w 1954, 5 i 6 roku, siedząc w więzieniu w czasie Wielkiego Tygodnia”. Kolejne dni upływały na intensywnym leczeniu, punkcjach, przyjmowaniu kroplówek, na badaniach lekarskich. Prymas był wyraźnie osłabiony. Niekiedy nie miał siły odprawić Mszy świętej.

Czarne chmury

Nadszedł maj 1981 roku – najtrudniejszy czas dla Kościoła w Polsce od czasów aresztowania kardynała Wyszyńskiego. 13 maja cały świat zamarł w przerażeniu, gdy dowiedział się o zamachu na Papieża. W Polsce otwarto na noc kościoły, w których ludzie nieustannie modlili się o pomyślną operację Ojca Świętego. Tak było również w Warszawie. Prymas Wyszyński nie mógł w tych modlitwach uczestniczyć osobiście. Złożony ciężką chorobą, leżał w swoim domu przy Miodowej. Dopiero dzień później dowiedział się o zamachu na Papieża. – Mieliśmy wielkie obawy, czy mu o tym powiedzieć – opowiada Barbara Dembińska. – Baliśmy się, że takiej wiadomości nie będzie po prostu w stanie znieść. Jaka była reakcja Ojca? Otworzył szeroko oczy i wydobył z siebie tylko jedno zdanie: „Zawsze się tego bałem”. Później zamilkł na kilka godzin. Tego samego dnia wieczorem Prymas poprosił swoich współpracowników o magnetofon, by nagrać przesłanie do narodu: „Wszystkie modlitwy, które zanosiliście w mojej intencji, proszę skierować w tej chwili w intencji Ojca Świętego. Niech Pan go nam zachowa, niech sprawi, aby długie jeszcze lata mógł służyć Kościołowi Powszechnemu i kulturze światowej w duchu Ewangelii”. Tych słów Prymasa Polacy wysłuchali z taśmy magnetofonowej 14 maja w warszawskiej katedrze, a później drugi raz na placu Zamkowym.

Do nikogo – najmniejszego żalu

– Osłabienie wyraźnie narastało, pojawiły się zaburzenia oddychania – wspomina ks. Bronisław Piasecki. Jak twierdzą ci, którzy byli przy Prymasie do końca, po zamachu na Papieża nie miał on już żadnych wątpliwości, że umiera. Ale nie bał się śmierci. Jak wszystko w życiu, tak i chorobę, a potem nadchodzącą śmierć, przyjmował ze spokojem. Nigdy też się nie skarżył, nie narzekał, że cierpi. – A gdy ktoś z nas pytał Ojca, jak się czuje, odpowiadał, że jego choroba nic nie znaczy w porównaniu z cierpieniami Ojca Świętego, który leży po zamachu w szpitalu – wspomina Barbara Dembińska. 15 maja złożył przed swoim spowiednikiem wyznanie wiary. 16 maja przyjął sakrament namaszczenia chorych. Do domowników mówił prawie szeptem: „Jestem całkowicie uległy woli Ojca, który i tak mi dał dużo lat Wam… Moja droga była zawsze drogą Wielkiego Piątku. Jestem za nią Bogu bardzo wdzięczny”.

Potem pożegnał się z najbliższymi współpracownikami. „Przyjąwszy sakrament chorych – odnotował ks. Kazimierz Romaniuk, późniejszy biskup – Ksiądz Prymas wygłosił przemówienie, które trwało dobre ponad pół godziny. Dość szczegółowo przedstawił zarówno przeszłość, jak i przyszłość Kościoła w Polsce, poświęcając niemało czasu naszym relacjom z Rosją. Mało kto zdołał się powstrzymać od łez. Ja nie. Ciężki dzień. Trwa przedziwna agonia Prymasa Tysiąclecia. Niezwykle przytomny, ciągle pełen tego samego patriotyczno-duszpasterskiego zatroskania o Polskę”. 18 maja, w dzień urodzin Papieża, Prymas Wyszyński i wszyscy Polacy usłyszeli pierwsze błogosławieństwo Ojca Świętego „Urbi et Orbi”. Papież powoli wracał do zdrowia, tymczasem Prymas z dnia na dzień słabł.
19 maja do pokoju chorego Prymasa zostaje przyniesiony wędrujący po parafiach obraz Matki Bożej Częstochowskiej. „Dziękuję Ci, Matko, że jeszcze raz przyszłaś do mnie” – mówił Wyszyński. 22 maja Prymas pożegnał się z biskupami. Mówił ledwie słyszalnym głosem: „Każdemu z was mam wiele do zawdzięczenia. Same uczucia wdzięczności. Do nikogo – najmniejszego żalu. Padam z pokorą Prymasa Polski do waszych biskupich stóp i je całuję. Służyłem Kościołowi 35 lat, na tym stanowisku 35. To jest dość. Bóg wam zapłać. Bóg wam zapłać, żeście chcieli przyjść i żeście chcieli być świadkami mojej nieudolności”.

Kardynał poruszał się już wtedy na wózku inwalidzkim. Kiedy na niego siadał, mówił ze śmiechem do siostry Józefy Kozieł, szarytki, która służyła Prymasowi jako pielęgniarka: „Proszę, nie mówicie panu kierowcy, że mam taki nowy pojazd, bo będzie mu przykro!”. Jeszcze poprosił zakonnicę, by zawiozła go do ogrodu, a tam zerwał konwalię i długo delektował się jej zapachem. To był ostatni jego spacer. – Wkrótce Ksiądz Prymas nie wstawał już z łóżka. Ale umysł zachował jasny – wspominał lekarz pełniący przy Wyszyńskim dyżury, dr Marek Kośmicki. Gdy zobaczył, jak do jego pokoju wjeżdża aparatura medyczna i jakiś sprzęt – stolik przyłóżkowy czy drabinka do podtrzymywania poduszek, komentował to ze śmiechem: „Niedługo będę miał tak zagracony dom, że przejść nie będę mógł!”.

Chwalcie łąki umajone…

23 maja ogłoszono kolejny komunikat o stanie zdrowia Prymasa. Komisja lekarska stwierdzała w nim, iż stan zdrowia uległ poważnemu pogorszeniu. Arcybiskup Krakowa kardynał Franciszek Macharski wołał wówczas, iż „Polska jest rozdarta między Warszawą a Rzymem”. – Ksiądz Prymas wyraźnie przygotowywał się już do odejścia. Porządkował dokumenty, wydawał dyspozycje – wspomina ks. Piasecki. 25 maja Prymas odbył rozmowę telefoniczną z Papieżem. Kiedy Papież zadzwonił z Polikliniki Gemelli po raz pierwszy, rozmowa nie doszła do skutku, gdyż przewód telefoniczny w pokoju Prymasa na Miodowej był za krótki, nie sięgał do łóżka Księdza Prymasa. Dopiero gdy telefonista przedłużył przewód, kardynał Wyszyński mógł wziąć do ręki słuchawkę i odebrać telefon od Papieża. Była to bardzo trudna rozmowa – zresztą dla nich obu. Ksiądz Prymas prosił wtedy cichutko: „Ojcze, jestem bardzo słaby, bardzo… całuję twoje stopy, pobłogosław mi…”. 26 maja z pałacu przy Miodowej poszedł w świat komunikat o krytycznym stanie zdrowia Prymasa. Przy jego łóżku zebrali się najbliżsi współpracownicy. Zapalili świece i odmawiali różaniec oraz modlitwy za konających. Prymas w pewnym momencie przerwał je i prosił zebranych, żeby się posilili, bo jest pora obiadu. – Sam cierpiący, był ogromnie wrażliwy na innych – mówi ks. Piasecki. Do ostatnich chwil życia towarzyszył Księdzu Prymasowi obraz Matki Bożej, który stał na szafce przy łóżku. Wpatrując się w oczy Maryi, przyjmował ostatni raz Komunię świętą, do Niej też kierował swe ostatnie na ziemi słowa. Jak one brzmiały? Przed samą śmiercią chciał zaśpiewać znaną polską pieśń Maryjną, ale powiedział tylko słabym, łamiącym się głosem: „Chwalcie łąki umajone…”. Potem w ogóle nie miał już siły mówić, w końcu stracił przytomność. Do świadomości już nie powrócił. Zmarł nad ranem, 28 maja 1981 roku, w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, w miesiącu poświęconym Maryi. W oknie Domu Arcybiskupów Warszawskich zawisła biało-czerwona flaga przepasana kirem.

Pogrzeb iście królewski

Jeszcze tego samego dnia Polacy tłumnie zaczęli ściągać na Miodową, by oddać hołd wielkiemu Prymasowi. W ulewnym deszczu ludzie nawet kilka godzin stali w kolejce, by przejść koło trumny z ciałem kardynała Wyszyńskiego. Wieczorem trumna została przeniesiona do kościoła seminaryjnego przy Krakowskim Przedmieściu. Przez kilka dni przeszło koło niej wiele tysięcy ludzi. Na trumnie widniał portret Prymasa oraz biało-czerwona szarfa z napisem: „Niekoronowanemu królowi Polski”. Dla Polaków było oczywiste, że umarł król. Toteż Prymas Wyszyński miał iście królewski pogrzeb. Takiego pogrzebu, który był wielką manifestacją polskości, patriotyzmu i wiary, stolica nie pamiętała od czasów pożegnania Marszałka Piłsudskiego, którego trumna na żałobnej lawecie jechała z Belwederu do katedry. Później taki pogrzeb miał tylko prezydent Lech Kaczyński. który zginął tragicznie w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku, w drodze na obchody 60. rocznicy zamordowania polskich oficerów w Katyniu. – Polacy zgromadzili się przy trumnie Prymasa Wyszyńskiego, jakby zawieszonej pomiędzy niebem a ziemią na ówczesnym placu Zwycięstwa i dalej w pochodzie niezliczonych uczestników tej uroczystości żałobnej. To stanowiło dowód jedności całego narodu – mówi kardynał Józef Glemp. Msza święta żałobna została odprawiona w niedzielę 31 maja na placu Zwycięstwa w Warszawie (obecnie plac Piłsudskiego). Na pogrzeb przybyli Polacy z całego kraju, przedstawiciele zakładów pracy, środowisk sztuki i kultury, robotnicy, młodzież – w sumie ponad pól miliona ludzi. W kondukcie żałobnym wzięli udział politycy i ludzie Kościoła, wszyscy polscy biskupi. Uroczystościom przewodniczył specjalny wysłannik Stolicy Apostolskiej kardynał Agostino Casaroli. Tylko Jana Pawia II nie było. Po zamachu na placu św. Piotra wciąż jeszcze przebywał w Poliklinice Gemelli, Homilię Papieża odczytał w jego imieniu kardynał Macharski. Papież łączył się z Polakami w bólu i żałobie: „Pragnę, abyście wiedzieli, że w tej godzinie żałoby, w godzinie smutku i bólu. ale także jeszcze większej nadziei i ufności, pragnąłem być z wami, by osobiście oddać Księdzu Prymasowi ostatnią posługę…”. Kardynał Macharski mówił głośno i dobitnie: „Bolesną jest rzeczą – odczuwają to wszyscy – że nadeszła chwila, kiedy niektóre słowa trzeba by wypowiedzieć w czasie przeszłym. Tym bardziej że zawołał Go Bóg do siebie w momencie, w którym, po ludzku sądząc, tak bardzo był potrzebny Kościołowi, kiedy tak bardzo był potrzebny Ojczyźnie i Narodowi. Kościół w Polsce, i ja z nim, przyjmuję niezgłębione wyroki Opatrzności z wiarą, która rodzi pokój, wszelaki pokój, pewność i pogodę ducha”. Po odczytaniu homilii Ojca świętego kardynał Macharski przemówił także i we własnym imieniu. Glos mu się załamywał, miał łzy w oczach. Prymas Polski został pochowany w Archikatedrze św. Jana Chrzciciela w swojej ukochanej Warszawie.

źródło: www.stefwysz.blogspot.com

27 maja 2015