Rok Życia Konsekrowanego – dominikanki

„Nasze dzieci” – te słowa często pojawiają się na ustach sióstr. – Mówimy o nich „dzieci”, choć często są już dorośli – tłumaczą. – Ale staramy się być dla nich matkami, stworzyć im dom, bo tego prawdziwego często nie mają.  

 

– Do naszego domu przyjmujemy osoby przed 18 rokiem życia. Bardzo często jednak zostają u nas aż do śmierci, bo niepełnosprawni z trudem przyzwyczajają się do nowego środowiska – wyjaśnia siostra Benedykta, dominikanka z Mielżyna. Choroby dzieci są różne. Są tu podopieczni z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym, znacznym i głębokim. Niepełnosprawność ta sprzężona jest z fizyczną, z zaburzeniami mowy, słuchu, równowagi, niemożliwością chodzenia. Dzieci nie są w stanie żyć samodzielnie, potrzebują całodobowej opieki. – W sześciu grupach mamy blisko 80 podopiecznych, w dwóch grupach są osoby całkowicie leżące – tłumaczy siostra Benedykta. – Ale nawet, jeśli ktoś sam się porusza, czasem trzeba przy nim zrobić wszystko, bo na przykład gryzie jedzenie, ale zapomina, że trzeba je połknąć. Wiele naszych mieszkańców nie potrafi się ubrać czy umyć. Ale są też dzieci samodzielne i sprawne, które pomagają słabszym. To jest piękne, kiedy mają poczucie, że powinny sobie wzajemnie pomagać. Możemy się od nich uczyć takiej wrażliwości na drugiego człowieka. Większość sióstr przygotowanych jest wprost do pracy w ośrodku, mają wykształcenie pedagogiczne, są pielęgniarkami. Inne pracują jako opiekunki lub prowadzą zajęcia kulturalno – oświatowe.


Dowód na istnienie Boga

Podopieczni w każdą niedzielę i w święta uczestniczą we Mszy św., w każdy pierwszy piątek miesiąca przystępują do spowiedzi, biorą udział w nabożeństwach roku liturgicznego. Co tydzień mają katechezę. – Pracowałam wcześniej jako katechetka, ale te dzieci wszystko przeżywają intensywniej – mówi siostra Benedykta. – Już w listopadzie cieszą się na roraty. Na Mszy św. w spontanicznej modlitwie powszechnej zawsze pamiętają o swoich opiekunach, o rodzinie, o siostrach… Kiedy się je prosi o modlitwę, to ma się jak w banku, że będą pamiętać. Są żywym dowodem na istnienie Pana Boga. Choć niektórzy mają opory w udzielaniu sakramentów niepełnosprawnym, tutaj takiego problemu nie ma. – U nas wszyscy przyjmują Komunię Świętą, nawet ci leżący – mówi siostra Benedykta. – Nam się wydaje, że do nich nic nie dociera, ale głębia ich przeżyć przewyższa to, czego my potrafimy doświadczać. Może to one są przygotowane lepiej? Nie zadają pytań, nie podchodzą do Boga rozumowo, po prostu przyjmują Go takim, jakim jest. Warto uwierzyć, że Jezus rzeczywiście przychodzi do serca takiego dzieciaka i że robi to z wielką radością, bo to serce jest dla Niego domem otwartym na oścież. Co jest najtrudniejsze w tej pracy? Siostra Benedykta mówi, że każdy pewnie ma swoją odpowiedź. – Dla mnie najtrudniejsze są zajęcia z dziećmi niepełnosprawnymi intelektualnie w stopniu głębokim. Nie porozumiem się z nimi w sposób werbalny. Trudno jest dotrzeć do ich świata, ciągle szukam do niego klucza. One nic nie mówią, rzadko patrzą w oczy. Pracy z nimi nie można mierzyć w kategoriach sukcesu, to jest czas rozdawany bezinteresownie. Najważniejsze jest, żeby przy nich być i uczyć się innego języka –  języka serca.


Oddychać Bogiem

Siostry dominikanki od 150 lat pozostają wierne temu samemu charyzmatowi: głoszeniu Ewangelii najbardziej potrzebującym. Oprócz opiekowania się  dziećmi niepełnosprawnymi również katechizują, animują dziecięce i młodzieżowe grupy parafialne, pracują w krajach misyjnych. Prowadzą przedszkola i szkołę. Jako zgromadzenie kontemplacyjno-czynne łączą modlitwę i pracę, wszak istotą dominikańskiej duchowości jest najpierw kontemplować Boga, a dopiero później dzielić się owocami kontemplacji. Modlitwa jest dla sióstr jak oddech i jak refren towarzyszy wszystkiemu, czym się zajmują w ciągu dnia. Siostry codziennie wspólnie uczestniczą we Mszy św., liturgii godzin, nabożeństwie różańcowym i odprawiają rozmyślanie. Jest także adoracja Najświętszego Sakramentu, w ciszy – żeby móc pobyć z Jezusem sam na sam i powiedzieć Mu o wszystkim, co najważniejsze.


Bóg jest najlepszym scenarzystą

– Jestem wychowanką krakowskich dominikanów i być może stąd wzięła się moja fascynacja tym zakonem i jego charyzmatem – opowiada siostra Benedykta – Pociągało mnie głoszenie Ewangelii, szukanie człowieka, który zgubił Boga, pociągała piękna liturgia i spotkania w Duszpasterstwie Akademickim. Boga spotkałam późno, nawróciłam się już jako osoba dorosła. Studiowałam polonistykę, chciałam zostać na uczelni, robić doktorat, zająć się literaturą XIX wieku i teatrem. Nagle powaliła mnie myśl: napiszę jedną mądrą książkę, potem drugą, trzecią… Przeczyta ją trzech profesorów, może studenci. I to wszystko? Tak ma wyglądać moje życie? Wtedy zaświtał mi pomysł, pewnie bardziej w sercu niż w głowie, żeby swoje talenty oddać Bogu, żeby Mu całkowicie zaufać. Chciałam wstąpić do innego zgromadzenia, ale przypadek zrządził, że trafiłam właśnie do dominikanek. Myślę, że nie ma przypadków, że to Pan Bóg tak pokierował. Nie żałuję, drugi raz wybrałabym tak samo. W klasztorze spotkały mnie niesamowite rzeczy. Nie przypuszczałam, że będę reżyserem teatralnym, że będę miała wspaniałych niepełnosprawnych przyjaciół, którzy ciągle będą mnie uczyć języka serca. Wcześniej nie miałam pojęcia o pracy z takimi osobami i chyba nie bardzo chciałam mieć… Nigdy bym tego nie doświadczyła, gdybym nie wstąpiła do klasztoru. Jest to niesamowita lekcja zaufania Panu Bogu – bo tutaj, owszem, mogę wykorzystać swoje talenty, ale nie według mojego scenariusza, lecz tego, który pisze Pan Bóg. A On naprawdę jest najlepszym scenarzystą.

M. Białkowska „Przewodnik Katolicki” 
Fot. M. Białkowska

4 lutego 2015