Światy i gwiazdory

„W każdej chałupie (…) przystrajano się i czekano z namaszczeniem, a wszędy stawiano w kącie od wschodu snop zboża, okrywano ławy czy stoły płótnem bielonym, podścielano sianem i wyglądano oknami pierwszej gwiazdy”. Świętowanie Bożego Narodzenia na dawnej wsi polskiej miało niezwykle bogatą obrzędowość i symbolikę. Echa przeszłych zwyczajów i tradycji odzywają się jeszcze niekiedy i w naszych domach.

Jeden z najpiękniejszych opisów Wigilii w wiejskiej chacie pozostawił Władysław Reymont w swojej noblowskiej powieści (1924) „Chłopi”. „W każdej chałupie, zarówno u bogacza, jak i u komornika, jak i u tej biedoty ostatniej, przystrajano się i czekano z namaszczeniem, a wszędy stawiano w kącie od wschodu snop zboża, okrywano ławy czy stoły płótnem bielonym, podścielano sianem i wyglądano oknami pierwszej gwiazdy. (…) Jest! Jest! – wrzasnął naraz Witek. Wyjrzał na to Boryna, wyjrzeli i drudzy, a na ostatku Rocho. (…) – Oto gwiazda Trzech Króli, betlejemska gwiazda, przy której blasku Pan nasz się narodził, niech będzie święte imię Jego pochwalone! Powtórzyli za nim pobożnie i wpili się oczami w tę światłość daleką, w ten świadek cudu, w ten widomy znak zmiłowania Pańskiego nad światem”. (…) – Czas wieczerzać, kiedy słowo ciałem się stało! – rzekł Roch. Weszli do domu i zaraz też obsiedli wysoką i długą ławę. (…) Uroczysta cichość zaległa izbę. Boryna się przeżegnał i podzielił opłatkiem pomiędzy wszystkich, pojedli go ze czcią, kieby ten chleb Pański”.

Na dzień Adama i Ewy daruj bliźnim gniewy

W ludowej świadomości wigilijny wieczór i noc były czasem cudów. Wierzono, że w godzinie narodzin Chrystusa ziemia się otwiera, kwiaty zakwitają pod śniegiem, woda w strumieniach zamienia się w miód, a zwierzęta mówią ludzkim głosem. Także dusze zmarłych wracały do swoich domostw i bliskich, dlatego starano się je jak najlepiej ugościć i niczym nie urazić. Zostawiano dla nich uchylone drzwi, dmuchano na krzesła, by przypadkiem na dziadku czy prababci nie usiąść, częstowano jadłem kładąc je w zależności od regionu w garncach pod stołem (Wielkopolska), albo też w różnych miejscach izby. Zostawiano też dla zmarłych puste krzesło przy wigilijnym stole, o czym XIX-wieczny poeta Wincenty Pol pisał w „Pieśni o domu naszym”: „A trzy krzesła polskim strojem Koło stołu stoją próżne; I z opłatkiem każdy swoim Idzie do nich spłacać dłużne; I pokłada na talerzu Anielskiego chleba kruchy; Bo w tych krzesłach siedzą duchy (…)”. Powszechnie wierzono również, że jaka Wigilia, taki cały rok. Wystrzegano się więc kłótni i narzekania, przepraszano się za przykrości i wybaczano, co kto komu zawinił. Unikano też pożyczania czegokolwiek, by „dobro z domu nie wyszło”. Wejść za to do chałupy z rana powinien jako pierwszy mężczyzna, bo to wróżyło zdrowie dla całej rodziny. Niezamężne panny, by poznać swoją matrymonialną przyszłość, wyciągały spod obrusa źdźbła siana. Zielone przepowiadało rychły ślub, żółte zaś niechciane staropanieństwo. W Wielkopolsce z długości źdźbła przepowiadano sobie długość życia. Wigilia i następne dni zapowiadały też pogodę na cały rok, tak ważną dla zbiorów i urodzaju. Obserwowano więc uważnie aurę kolejnych dwunastu dni od pasterki do Trzech Króli, poznając z nich deszcze i susze, słońce i grady w kolejnych dwunastu miesiącach.

Słoma do chałupy, a bieda z chałupy

Podobnie jak kłótnie, niemile widziany był w Wigilię nieporządek. Sprzątano więc i przystrajano domostwa jak najlepiej. „Słoma do chałupy, a bieda z chałupy” – mówił gospodarz wnosząc do izby snop zboża, który w zależności od regionu nazywano królem, dziadem, kolędnikiem, albo babą. Rozsypywano też słomę po podłodze, kładziono siano i ziarno na stole, wszystko na pamiątkę betlejemskiej stajenki i by w nowym roku zapewnić sobie powodzenie i dobry urodzaj. Zanim w XIX wieku pojawiła się choinka, wieszano u powały podłaźniczkę czyli ścięty czubek jodły, sosny lub świerku, nazywany w różnych regionach Polski także sadem rajskim, bożym drzewkiem, jutką, podłaźnikiem lub jak u nas wiechą. Przyozdabiano ją jabłkami, piernikami, orzechami, wstążkami i kolorowymi opłatkami. Podłaźniczka przypominała trochę powieszoną do góry nogami choinkę i miała zapewnić rodzinie zgodę i dostatek, a pannom upragnione zamążpójście. Z kolorowych opłatków wycinano też światy, co Reymont w swojej powieści również malowniczo opisał. Były to przestrzenne wycinanki z opłatka, najczęściej w formie kul, które wieszano na podłaźniczce, belce stropowej lub przy obrazach, na nitce bądź końskim włosiu. Kruche, kolorowe, że „aż w oczach gra”, wirowały poruszane ciepłym powietrzem. Inspirację do ich tworzenia dała prawdopodobnie sztuka sakralna, a konkretnie obrazy i rzeźby Chrystusa Króla, który trzyma w swej dłoni „świat”.

Dzielimy się tym chlebem anielskim…

Najważniejszym momentem Wigilii była oczywiście postna wieczerza nazywana też postnikiem, pośnikiem, kutią, wilią, do której na wsiach siadano najczęściej wyłącznie w gronie domowników. Oddajmy jeszcze raz głos Reymontowi: „Uroczysta cichość zaległa izbę. Boryna się przeżegnał i podzielił opłatkiem pomiędzy wszystkich, pojedli go ze czcią, kieby ten chleb Pański. (…) A chociaż głodni byli, boć to dzień cały o suchym chlebie, a pojadali wolno i godnie. Najpierw był buraczany kwas, gotowany na grzybach z ziemniakami całymi, a potem przyszły śledzie w mące obmaczane i smażone w oleju konopnym, później zaś pyszne kluski z makiem, a potem szła kapusta z grzybami, olejem również omaszczona (…). Ogromny a ciągle podsycany ogień wesoło trzaskał na kominie i rozświetlał całą izbę, aż lśniły się szkła obrazów i czerwieniły zamarznięte szyby (…). Potem Jaguś nagotowała kawy, to słodzili ją suto i popijali z wolna… Aż Rocho wyjął z zanadrza książkę okręconą różańcem i zaczął z niej czytać cichym a głęboko wzruszonym głosem: «Jako to stała się nam nowina, Panna porodziła Syna; aż w judejskiej ziemie, w Betlejem, nie bardzo podłym mieście, narodził się Pan w ubóstwie; na sianie, w stajni lichej, między bydlątkami, co w tej radosnej nocy cichej były Mu bratami»”. Wigilijna strawa była zawsze postna, jednak poszczególne potrawy różniły się zależnie od regionu i rodzinnej tradycji. I tak na pograniczu wschodnim główną potrawą była kutia, na Kurpiach jadano śledzie i ryby, a na Podlasiu barszcz z mąki żytniej. W Wielkopolsce – jak pisał ojciec polskiej etnografii Oskar Kolberg – w zamożniejszych domach jadano zupę migdałową, kluseczki z sosem, karpia na szaro, szczupaka z szafranem, andróty z makiem albo kluski z miodem i makiem, groch biały i karaski w oleju smażone z kapustą. „Lud wiejski – kontynuował Kolberg – kontentuje się «siemieniuchą», to jest zupą z siemienia konopnego, kaszą jaglaną, kapustą z grzybkami, grzybami w oleju smażonemi i kluskami z makiem”.

… abyśmy się spotkali królestwie niebieskim

A po wieczerzy śpiewano kolędy i opowiadano sobie różne historie, bo czytać w wiejskich zagrodach mało kto potrafił. Chłopi szli też do zagórd, by opłatkiem obdzielić zwierzęta gospodarskie, uważano bowiem, że tak wielkiego święta jak Boże Narodzenie dostąpić powinien także świat zwierzęcy. Wszak jak tłumaczył reymontowski Rocho: „kużde stworzenie, trawka kużda, choćby i ta najmarniejsza, kamuszek najmniejszy (…) – wszystko dzisiaj czuje, wszystko wie, że Pan się narodził”. Nasłuchiwano też szczekania psów i dźwięku dzwonka, który na wielkopolskiej wsi zapowiadał przyjście gwiazdorów, czyli kolędników, o których wspomniany Oskar Kolberg pisał tak: „Po wieczerzy we wigiliją Bożego Narodzenia chodzą po wsi gwiazdory, tj. parobcy przebrani w kożuch odwrócony włosem na wierzch, przepasani pasem skórzanym, czapka (kapturek) na głowie wywrócona barankiem do góry, twarz usmarowana sadzami, krótki bat w ręku. Każą dzieciom odmawiać pacierz; nie umiejących go biją, przenosząc z figlów bicie to i na dziewki”. A przed północą, jak w reymontowskich Lipcach: „Kto był żyw, do kościoła ciągnął, ostały ino po chałupach całkiem stare, chore i kaleki. (…) W żłobie leży, któż pobieży. Naród się zakołysał, powstał z klęczek, wraz też pochwycił nutę i pełnymi piersiami a z mocą ryknął jednym głosem: Kolędować małemu! Zatrzęsły się drzewa i zadygotały światła od tej serdecznej wichury głosów. I już tak się zwarli duszami, wiarą i głosami, że jakby jeden głos śpiewał i bił pieśnią ogromną ze wszystkich serc rwącą, aż pod święte nóżeczki Dzieciątka”.

B. Kruszyk
Fot. Zofia Besz-Jary, Przy wigilijnym stole, Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej
22 grudnia 2021