To jest to!

Do Gniezna przyjechały rok temu, żeby pracować w rezydencji prymasa Polski. Na stałe mieszkają we trzy: s. Izabela, s. Agnieszka i s. Justyna.

Kiedy rozmawiamy, s. Justyna jest na urlopie, ale siada z nami najmłodsza wśród sióstr, s. Rozalia, nowicjuszka która do Gniezna przyjechała na miesięczną praktykę. Potocznie mówi się o nich „Franciszkanki z Orlika”, od znajdującego się między Chojnicami i Kościerzyną domu prowincjalnego.


Bóg się zatroszczy

– Pełna nazwa naszego Zgromadzenia to Franciszkanki od Pokuty i Miłości Chrześcijańskiej – tłumaczy s. Izabela, przełożona gnieźnieńskiej wspólnoty. – Nasz charyzmat jest aktualny od 800 lat, bo zgromadzenie czerpie ze św. Franciszka z Asyżu. To święty, którego wszyscy lubią i kojarzą najczęściej z kwiatkami i ptaszkami, niestety rzadziej z wizją człowieka i Pana Boga. Franciszek kochał całe stworzenie, ale w tym stworzeniu na pierwszym miejscu stawiał człowieka, do każdego podchodził z szacunkiem i miłością. Silny akcent kładł również na człowieczeństwo Jezusa – to właśnie on rozpoczął trwającą po dziś tradycję budowana szopek bożonarodzeniowych oraz nabożeństwo Drogi Krzyżowej. W tym kierunku również my jako Franciszkanki podążamy, czerpiąc pełnymi garściami z tego charyzmatu prostoty i radości chrześcijańskiej, ubóstwa i służby.

Założycielka Zgromadzenia – Holenderka Katarzyna Damen, która później przyjęła imię Magdalena, pochodziła z ubogiej rodziny – opowiada s. Rozalia, nowicjuszka. – Jej rodzice mieli domek nieopodal rzeki, która często wylewała. Katarzyna często słyszała powtarzane przez rodziców słowa „Bóg się zatroszczy”. Dziś jest to zawołanie naszego zgromadzenia. Katarzyna była prostą dziewczyną. Wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka, bo chciała jako osoba świecka służyć Bogu. Zamieszkała z trzema innymi Tercjarkami i wówczas otrzymała propozycję zajęcia się dziećmi w parafii Heythuysen. Tamtejszy proboszcz, ks. Piotr van der Zandt nie był zachwycony Katarzyną i nie pozwolił jej opiekować się dziećmi – trzeba było czasu by przekonał się, że dzieci do niej lgną, a ona świetnie sobie z nimi radzi. Do Katarzyny dołączały kolejne kobiety, a ona sama przekonana była, że Bóg chce od niej, żeby założyła Zgromadzenie. Nie zgadzał się na to miejscowy proboszcz, nie zgadzał się biskup, ale Katarzyna powtarzała, że „Bóg się zatroszczy”. Kiedy poszła do biskupa po raz drugi, ten wyraził zgodę. W pierwszym domu Zgromadzenia siostry pracowały, nie mając ani grosza, do jedzenia siadając na klepisku przy balii odwróconej dnem do góry. – Matka Magdalena głęboko wierzyła, że Bóg pragnie ją mieć w tym właśnie miejscu – dodaje s. Izabela. – „Tu Bóg mnie chce, tu mam być” to słowa, które do dziś witają nas w naszych domach. To szczególne zawierzenie Opatrzności Bożej mocno charakteryzuje również całą naszą pracę. Wszystko, co robimy, wypływa z naszego charyzmatu prostoty i służby z bezgranicznym zawierzeniem Bogu. – Pokuta, którą mamy wpisaną w nazwę zgromadzenia wcale nie oznacza cierpiętnictwa i biczowania – mówi s. Rozalia. – To stałe nawracanie się i przebywanie stale w obecności Pana Boga.


Bóg zachował

Do Polski siostry przybyły w czasie zaborów, do niemieckich wówczas Chojnic. Pierwsze mieszkanki klasztoru były Niemkami, później stopniowo zaczynały wstępować Polki. Zgromadzenie długo jednak uważane było za „niemieckie”. Komunistyczne władze odebrały siostrom gospodarstwo i dom w Orliku, nie pozwolono nawet zabrać zapraw z piwnicy. Pozostał im budujący się dom, który również planowano zabrać i przeznaczyć na szpital. – Siostry czekały już na wysiedlenie, modląc się w kaplicy – wspomina s. Agnieszka. – Stały przygotowane samochody z plandeką, widać było oświetlające klasztor reflektory. Ale do samego klasztoru nie dojechały. Pan Bóg nas zachował. Dziś „Siostry z Orlika” ze wszystkich 17 domów w Polsce, rozsianych od Częstochowy po Darłowo, tworzą jedną prowincję i znają się między sobą. Pracują tak, jak potrzeba w konkretnym miejscu: jako pielęgniarki, katechetki, zakrystianki i nie tylko. Na brak powołań nie narzekają, w domu prowincjalnym i formacyjnym blisko połowę mieszkanek, aż 21, stanowią postulantki, nowicjuszki, przygotowujące się do życia zakonnego.


Tak długo czekałam!

– Miałam prawie 18 lat, kiedy mama wysłała mnie do Orlika, żebym wśród sióstr, które wcześniej prowadziły szkołę gospodarczą, nauczyła się prowadzenia domu i przygotowała do małżeństwa – wspomina s. Agnieszka. – Mieszkała tam również moja rodzona ciocia, której nigdy wcześniej, ze względu na surową przedsoborową regułę, nie widziałam. Ciągnęło mnie do tego miejsca, po świętach Bożego Narodzenia spędzonych w domu wracałam tam tak szybko, jak tylko się dało. Któregoś dnia pracująca w pralni s. Celesta zapytała mnie, czy nie chciałabym wstąpić do Zgromadzenia. Tak długo czekałam, żeby ktoś mnie o to zapytał! Nic nie mówiłam cioci, ale siostra Celesta powiedziała przełożonej i siostry otoczyły mnie swoją opieką. Pojechałam do domu, żeby powiedzieć rodzicom o mojej decyzji. Ani mama, ani tata nie byli zachwyceni. Tłumaczyłam, że jeśli mnie nie puszczą, w domu nie będzie błogosławieństwa, a oni wysłali mnie do siostry mamy, parę kilometrów od domu. Tam przyjechał mamy brat, ksiądz, i to on powiedział w rozmowie z ciocią: „Jak chce iść, niech jej rodzice nie zabraniają. Kiedy to usłyszałam, szybko pobiegłam do domu, przez pola, w nocy, przy świetle księżyca. Z czasem rodzice pogodzili się z tym, że zostałam Franciszkanką.


Orlik mi się śnił

W dzieciństwie twierdziłam, że albo będę pracować w cyrku, ale zostanę zakonnicą – śmieje się s. Izabela. – Bardzo podobała mi się woltyżerka, chciałam jeździć konno. Lubiłam chodzić na religię i do kościoła, a pod koniec szkoły podstawowej zakochałam się w ministrancie, więc chodziłam tam jeszcze częściej. To był rok 1988, któregoś dnia mój historyk ostrzegł mnie, że mówiono o mnie na radzie pedagogicznej, więc mam nie mówić, że chcę iść do zakonu, jeśli nie chcę mieć problemów z przyjęciem do szkoły średniej. Na szczęście to były już ostatnie podrygi komuny, a ja i tak wybierałam się do prywatnej szkoły, prowadzonej w Warszawie przez siostry Zmartwychwstanki. Siostry Franciszkanki, które pracowały w mojej parafii, znałam od zawsze, ale mówiłam, że pójdę wszędzie, ale nie do nich. Prowadziłam nawet specjalny zeszyt, w którym opisywałam poszczególne zgromadzenia, wklejałam do nich zdjęcia z folderów… A potem pojechałam na rekolekcje do Orlika i odtąd już Orlik śnił mi się po nocach. Tata spodziewał się takiej decyzji, mama trochę dłużej nie mogła sobie z tym poradzić.


Trzy słowa Boga

Siostra Rozalia dopiero zaczyna swoje życie w Zgromadzeniu. – Już jak byłam małą dziewczynką, siostry mnie intrygowały, ale kojarzyły się z cierpieniem i ascezą – wspomina. – Zastanawiałam się jednak, co takiego jest w tym Panu Bogu, że one chcą tak żyć, że warto. Studiowałam metody ilościowe w ekonomii i systemie informacyjnym, chodziłam do duszpasterstwa akademickiego i zakładałam, że moim powołaniem jest małżeństwo. Kiedyś w konfesjonale ksiądz zapytał mnie, czy nie chciałabym iść do zakonu, rozpłakałam się wtedy czując, że to jest prawda. Później w trakcie rekolekcji myśl o powołaniu wróciła. Wzięłam do ręki Pismo święte i poprosiłam Pana Boga, żeby – jeśli chce ode mnie takiego życia – dał mi wyraźny znak. Pomodliłam się i otworzyłam Ewangelię na fragmencie o powołaniu Lewiego. Poczułam ciarki i pomyślałam – Panie Boże, to zbyt poważna sprawa, jeszcze raz. Otworzyłam i trafiłam na tę samą scenę, ale z innej Ewangelii. Zostawić cały wysiłek włożony w studia, przyjaciół, rodzinę? Panie Boże, trzeci raz, a już nic nie będę mówiła! I znów otworzyłam na tej samej scenie, w trzeciej Ewangelii! Później na Przystanku Jezus spotkałam franciszkankę z Orlika, s. Noemi, z nią pojechałam do Orlika. Po tej wizycie wiedziałam już, że to jest to. 

M. Białkowska „Przewodnik Katolicki” 

4 listopada 2015