Zamknięcie to jest nasz dramat

„My uważamy, że przewrażliwieni są Żydzi, oni to samo mówią o nas. My nie znamy ich wrażliwości, oni chcą się przed nami bronić. Dramat polega na tym, że aby się zrozumieć, potrzebujemy kontaktu – a kontaktów z żywym judaizmem z reguły dziś nie mamy” – o skutkach antysemityzmu i sposobach na jego okiełznanie z abp. Henrykiem Muszyńskim rozmawia Monika Białkowska.

 

Czy z Żydami więcej nas dziś łączy, czy dzieli?

 – W wymiarze religijnym na pewno więcej nas łączy, niż dzieli. Łączy nas wiara w Boga Stworzyciela, wiara w Objawienie Boże, szacunek do Ksiąg Świętych, wiele wspólnych norm moralnych, chociaż interpretowanych w sposób różny, a nade wszystko wspólne przykazanie miłości. Polaków i Żydów przede wszystkim łączy wspólna historia: niestety, rozumiemy ją przez pryzmat jedynie własnych doświadczeń. Owszem, świadomość judaizmu chasydzkiego kształtowała się na ziemiach polskich. Ci ludzie żyli pośród nas, w swojej narodowej wspólnocie, ale mieli też własną wizję swojej przyszłości w kraju, który był przecież także ich krajem. My, Polacy, mieliśmy wielonarodowościową tradycję z czasów jagiellońskich, ale w okresie międzywojennym musieliśmy skupić się najpierw na tym, żeby pośród ludzi, przez sto lat żyjących pod trzema różnymi zaborami, odbudować narodową tożsamość. Ta tożsamość budowana była na tym, co nas łączyło, czyli na wierze katolickiej. Żydzi w tę odbudowę tożsamości siłą rzeczy nie wchodzili. Pozostawali obcy, żyli w swoich zamkniętych społecznościach i gettach, zajmowali się swoimi interesami. To rodziło wrogość. Na to przyszła wojna. Trudno się dziwić, że mamy teraz diametralnie różną ocenę przeszłości. Polacy przyjmują, że skoro Żydzi żyli w Polsce i byli jej obywatelami, to znaczy, że mieli podobne odczucia, cele i plany jak my. To nieprawda: owszem, byli obywatelami Polski, ale narodowości żydowskiej, i nie zawsze musieli podzielać nasze racje. Ich narodowość wyznaczała i do dziś wyznacza cały kierunek ich życia: nie ma tożsamości żydowskiej bez jej związku z wiarą judaistyczną. Na to wszystko nakłada się ta bardzo nieszczęśliwa polemika, w której każdy do upadłego broni swego lub – nie znając wrażliwości partnera nawet – nie próbuje go zrozumieć.

 
Najważniejsza linia sporu zdaje się przebiegać przez cierpienie: chodzi nam o to, kto cierpiał bardziej.

– To, co nas najbardziej dzieli, a jednocześnie jest specyficznie polskie, to rzeczywiście „antagonizm cierpienia” (competition of suffering), swego rodzaju licytacja, czyje cierpienie było większe i czy cierpieliśmy wspólnie, czy przeciwko sobie. Żydzi bardzo mocno akcentują Szoah, jedyne i niepowtarzalne, okrutne wydarzenie w dziejach ludzkości. Jednak gdy słyszą to Polacy, czują się dotknięci: przecież my też cierpieliśmy, w tym samym czasie i z rąk tego samego oprawcy! Różnica między nami jest zasadnicza. Tak zwane „końcowe rozwiązanie sprawy polskiej” zostało przez Niemców odłożone na czas po wojnie. Polacy ginęli, ale za to, że podnosili opór, a nie za to, że byli Polakami. Każdy Żyd natomiast w czasie okupacji nosił na sobie wyrok śmierci. Miał szansę ocaleć jedynie wtedy, gdy zdarzył się cud. My dziś nie znamy duchowości żydowskiej. Nie rozumiemy, że Holokaust w ich rozumieniu stał się częścią ich tożsamości, zarówno w wymiarze indywidualnym, jak i zbiorowym. Myślę, że jego zakwestionowanie można porównać z tym, czym dla nas, chrześcijan, byłoby zakwestionowanie zmartwychwstania. To właśnie na tym tle powstaje tak wiele nieporozumień. Jestem przekonany, że ludzie, którzy decydowali o zapisach w ustawie o IPN, przewidującej kary za przypisywanie polskiemu narodowi odpowiedzialności m.in. za zbrodnie III Rzeszy, nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo dotknie to Żydów. Już czytając w prasie pierwsze o tym informacje, miałem świadomość, że reakcje będą bardzo gwałtowne. Najgorsze, że cała ta burza, która zrobiła tyle zła, była całkowicie niepotrzebna, gdyż prawa Rzeczypospolitej i Polaków strzeżone są w sposób dostateczny przez samą konstytucję, co zostało uznane także przez niektórych przedstawicieli obozu władzy.

 
Wspomniana ustawa została podpisana, ale ostatecznie z nowelizacją, która nie przewiduje już kar. Polski premier z premierem Izraela podpisali deklarację, w której podkreślają, że nasze relacje opierają się na zaufaniu, że potępiają antysemityzm i odrzucają antypolonizm. 

– Niestety, antypolonizm i antysemityzm to nie są dwa pojęcia równorzędne. Odmienny jest ich zakres, źródła i znaczenie. Antysemityzm w wielu dokumentach kościelnych został potępiony i uznany za grzech. Brak natomiast równie mocnego potępienia antypolonizmu. Słowa deklaracji są bardzo ogólnikowe – ale dobrze, że taka deklaracja w ogóle powstała, bo uratowała nas od najgorszego, czyli od rozpętania konfliktu bez wyjścia. Świadczy ona zapewne również o chęci poszukiwania rozwiązania niełatwej sytuacji. Trudno jednak przyjąć – jak twierdzi premier – że podnosi ona nasze wzajemne relacje na inny poziom i stanowi wielkie osiągnięcie oraz powód do dumy. Na pewno nie jest to żaden sukces, którym możemy się chwalić. Ogólnikowy tekst stwarza nowe problemy i stanie się zapewne przyczyną dalszej, ostrej polemiki.

 
Przez lata odpowiadał Ksiądz Arcybiskup za dialog z judaizmem i on się zaczynał na poziomie religijnym, nie prawnym. 

– Mimo historycznych zaszłości, na poziomie naukowym i religijnym możemy mówić o wielkim postępie w relacjach Kościoła z judaizmem. Ogłoszona w 1965 r. deklaracja Nostra aetate o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich była prawdziwym przewrotem kopernikańskim. To dzięki niej rozwinął się dialog. Rozprawiliśmy się z wieloma historycznymi mitami i niesprawiedliwymi oskarżeniami. W 50-lecie Nostra aetate 25 rabinów ortodoksyjnych z różnych części świata wydało wspólną deklarację, w której piszą, że chrześcijaństwo jest darem dla narodów, a dialog z nim jest potrzebny do działania na rzecz odkupienia świata. Przyznają też, że od czasów Soboru Watykańskiego II oficjalne nauczanie Kościoła na temat judaizmu radykalnie się zmieniło i że rozpoczął się proces pojednania między wspólnotami, że właśnie dzięki chrześcijaństwu monoteizm rozpowszechnił się na całym świecie. Na gruncie religijnym i naukowym czas antysemityzmu zdecydowanie dawno się skończył.

 
Naprawdę jest aż tak dobrze? Amerykański teolog i historyk Ronald Modras pisał, że wprawdzie „Jan Paweł II przeprosił za tych katolików, którzy pomagali nazistowskim Niemcom w ich dziele likwidacji europejskich Żydów, oraz za tych, którzy przyglądali się temu z pewną satysfakcją. Polscy biskupi uczynili podobnie w liście pasterskim z 1990 r., przepraszając za polskich katolików, którzy współpracowali z Niemcami lub przejawiali obojętność wobec tego, co naziści robili z Żydami. Lecz ani papież, ani polscy biskupi nie przyznali, że jednym z powodów, dla których tak wielu Polaków przyglądało się temu bez emocji (…), był fakt, że duchowieństwo katolickie przez lata piętnowało Żydów jako wrogów Kościoła i jego misji. W rezultacie dla wielu katolików w Polsce Żydzi znaleźli się – wraz z masonami i innymi wrogami Kościoła – poza kręgiem współczucia”. Nie nosimy na sobie jako Kościół ciężaru winy?

– Na kanwie wielowiekowej nauki Kościoła, często rzeczywiście krzywdzącej wobec Żydów, powstało wiele nieporozumień i uprzedzeń. Jednak pytanie, w jakim stopniu nauczanie pogardy wobec Żydów stało się podłożem dla antysemityzmu hitlerowskiego, wciąż jest dyskutowane. Żydzi przyjmują zwykle, że to było podglebie, na którym ów antysemityzm wyrósł. W moim przekonaniu jest to zbyt duże uproszczenie. Jeśli jakiś antysemityzm mógł na owej nauce wyrosnąć, to antysemityzm gospodarczy skierowany wobec konkurencji, jakieś antagonizmy społeczne. Nie było jednak w przedwojennym Kościele, poza być może sporadycznymi przypadkami, żadnych podstaw do antysemityzmu rasowego, a tym bardziej wezwania do eksterminacji całego narodu. Nikt nie mówił, że rasa semicka jest gorsza niż rasa słowiańska. Nazizm wymierzony był również w Kościół, głównie w inteligencję i duchowieństwo. Osobiście znam przypadki, w których właśnie ksiądz, uchodzący za antysemitę, gdy przekonał się, jak niemieccy naziści traktują Żydów, udzielał im schronienia i ratował przed zagładą. Nie można więc jednoznacznie przyjąć, że nazistowski antysemityzm wyrósł na gruncie nauki Kościoła – choć w akademickich dyskusjach rzeczywiście to pytanie jest podejmowane i dyskutowane.
 

Czy jednak tamte doświadczenia ogromnego zła, rodzącego się z pozornie niewinnych oskarżeń, nie są dla nas nauką ostrożności w tym, kogo uznajemy za wroga? Całkiem niedawno zapachniało mi eksterminacją, gdy usłyszałam od pewnej siostry zakonnej, że wszystkich muzułmanów z Europy, nawet tych tu urodzonych, należy zapakować w samoloty i odesłać do Arabii Saudyjskiej…

– Ludzi radykalnych spotykamy niestety we wszystkich środowiskach. Miałbym nieco wyrozumienia, gdyby chodziło o ludzi starszych, obciążonych uprzedzeniami historycznej zaszłości. Niepokoi mnie jednak, gdy takie poglądy spotykam u ludzi młodych, którzy powinni być wolni od obciążeń swoich rodziców i dziadków. Ci, którzy dziś odrzucają Żydów i muzułmanów, którzy oceniają tych ludzi i ferują wyroki, prawdopodobnie nigdy żadnego Żyda ani muzułmanina nie spotkali. Winę za ich agresję i lęk ponosi z reguły środowisko ich życia, w którym dominują radykalne opinie i propaganda, serwowana przez niektóre media. Przypuszczam, że przyjęcie wspomnianej ustawy wynikało z chęci załagodzenia sprawy i uporania się z powracającym gdzieniegdzie terminem „polskie obozy koncentracyjne”. Skutek jest jednak odwrotny i przyniósł nam niewyobrażalną szkodę. Historycznej prawdy można było przecież dochodzić na drodze sądowej. Powojenne Niemcy nigdy nie ukrywały, że obozy koncentracyjne w okresie II wojny były dziełem hitlerowskich Niemiec. Stała się jednak rzecz jeszcze gorsza. Problem antysemityzmu dotyczył dotychczas głównie przeszłości, dwudziestolecia międzywojennego, czasów wojny i później komunizmu. Dyskusja o nim była dyskusją historyczną i tylko w niektórych wypadkach odnosiła się do aktualnej sytuacji. Dzięki wspomnianej ustawie i dyskusjom wokół niej antysemityzm w Polsce stał się znów problemem współczesnym i aktualnym. Zaczęły się budzić stare demony: nadwyrężone zostało zaufanie wielu tysięcy ludzi i nadszarpnięta praca wielu dziesiątek lat. Odbudowa zaufania będzie zadaniem długotrwałym i już wiemy, że go tak łatwo nie osiągniemy.
 

Tymczasem dziś można odnieść wrażenie, że okładamy się wzajemnie po najbardziej bolesnych ranach, zarzucając sobie przy tym wzajemnie przewrażliwienie. 

– My uważamy, że przewrażliwieni są Żydzi, oni to samo mówią o nas. My nie znamy ich wrażliwości, oni chcą się przed nami bronić. Dramat polega na tym, że aby się zrozumieć, potrzebujemy kontaktu – a kontaktów z żywym judaizmem z reguły dziś nie mamy. Obciążenia historyczne ciągną się za nami, bo nie mamy jak ich przezwyciężyć. Na dodatek jako naród jesteśmy bardzo przywiązani do historii, ale mamy jej jednostronną, własną wizję, a pamięć historyczna jest niesłychanie różnorodna, złożona i nierzadko przeciwstawna. Dziś głównym problemem jest właśnie „leczenie pamięci” (healing of memory). Pojednanie to nie kwestia deklaracji czy umów, a wewnętrzny, osobowy proces, który potrzebuje czasu i dojrzewania. Nie kwestionuję, że w naszych dziejach były wspaniałe i godne pochwały czyny, z których możemy być dumni. Problem jednak w tym, że boimy się przyznać, iż w naszej historii były i są momenty podłe i niechrześcijańskie. Polacy od czasów zaborów byli przekonani, że są ofiarami, że nasza wielkość tkwi w cierpieniu i w tym, że byliśmy w nim wierni. Ponieważ jednocześnie nie mamy dostatecznie głębokiej i utwierdzonej tożsamości, nie umiemy jej obronić, i dlatego boimy się tego, kto jest inny i obcy. Wydaje nam się, że on może nam zagrozić, że może nas zmienić i zniszczyć. Dlatego wciąż chcemy się przed kimś bronić – tak dalece, że gotowi jesteśmy stworzyć sobie fikcyjnego wroga, którym jest każdy, kto myśli inaczej, kto inaczej wierzy, kto jest inny, niż my sami. A rzeczywistość historyczna jest ogromnie złożona i do prawdy o niej trzeba mozolnie dochodzić.
 

Jaki w takim razie etos powinniśmy wypracować, jeśli nie taki, że „musimy się bronić”?

– Przede wszystkim powinniśmy dążyć do odbudowy wzajemnego zaufania – na tyle, żebyśmy mogli się spotkać i spokojnie rozmawiać także o spornych i drażliwych zagadnieniach, przezwyciężać antagonizmy i uprzedzenia w swoim środowisku. Nie filtrować dochodzących do nas treści wyłącznie do tych, z którymi się zgadzamy. My, Polacy, którzy sami byliśmy w potrzebie i sami uczyliśmy Europę, czym jest solidarność, dziś tę zwykłą ludzką i europejską solidarność zdradzamy. Żyjąc w świecie globalnym, chcemy się izolować, zajmować wyłącznie swoimi problemami. Z naszego zamknięcia czynimy cnotę i to jest nasz dramat. Jak możemy nazywać się chrześcijanami i nie widzieć, że to, co robimy, jest nierzadko zaprzeczeniem chrześcijaństwa?

wywiad ukazał się w Przewodniku Katolickim nr 29

19 lipca 2018